s. Anna Ewa Kędracka OSFB
ŚWIĘTA ELŻBIETA WĘGIERSKA 1207-2007
800-LECIE URODZIN


RADOSNA W ŁASCE BOŻEJ

Rozważania o świętej Elżbiecie według książki „Froh in der Gnade Gotteskardynała Joachima Meisnera, Arcybiskupa Kolonii,

(Bachem Verlag, Köln 2005)

„Słowo stało się Ciałem i zamieszkało między nami” (J 1,14) – to podstawowa prawda naszej chrześcijańskiej wiary. Bóg nieogarniony, niewyobrażalny, niewidoczny, daleki, za sprawą Ducha Świętego narodził się człowiekiem z Maryi Dziewicy i stał się widoczny, dotykalny, bliski. Gdy Chrystus mówi, słyszymy mówiącego Boga; gdy Chrystus działa, widzimy działającego Boga. Ten Chrystus pozwala nam do Boga, swojego Ojca, zwracać się również „Ojcze”. Przez Chrzest, Bierzmowanie i Eucharystię staliśmy się dziećmi Boga, a Chrystus stał się naszym Bratem. Dlatego mówi uczniom: „Kto we Mnie wierzy, będzie dokonywał dzieł, które ja czynię i jeszcze większych dokona.” (J 14, 12) Wszystko, co jest Chrystusowe wewnątrz człowieka, potrzebuje substancjalnego urzeczywistnienia się na zewnątrz. Wszystkie Chrystusowe słowa domagają się dzieł Chrystusa. Cała Liturgia prowadzi do diakonii. Tego chyba nikt wcześniej tak doskonale nie zrozumiał i nie urzeczywistnił jak św. Elżbieta z Turyngii. Inspirowana była duchem św. Franciszka, który naznaczony stygmatami ran Zbawiciela stał się żywą ikoną Chrystusa w średniowieczu.

Oddanie się Elżbiety Bogu znalazło dopełnienie w konieczności oddania się ludziom. Chrystusowa mistyka uczyniła z niej praktykantkę miłości bliźniego. Jej głębokie zjednoczenie z Chrystusem sprawiło, że ze wszystkimi udręczonymi i obciążonymi ludźmi również czuła się zjednoczona, ponieważ Chrystus identyfikował się z nimi. „Co uczyniliście jednemu z moich najmniejszych braci, Mnie uczyniliście” (Mt 25, 40). Właśnie dlatego dla Elżbiety Chrystus stał się w nich odczuwalny. To, że Chrystus w ubogich i chorych wyciąga do nas ręce i pozwala się obdarowywać, urzekało św. Elżbietę w takim stopniu, że jej ludzkie odczucie dla drugiego człowieka przekroczyło wszelką miarę, bo miłość do Chrystusa nie zna granic ani ograniczeń. Czy chodziło o modlitwę i Liturgię, czy o służbę biednym, zawsze chodziło o Chrystusa. To są dwie strony tej samej miłości Boga. Święta Elżbieta uchroniła chrześcijaństwo z jednej strony od dewocji, a z drugiej strony od zmaterializowania. Nieustannie szukała w modlitwie i w liturgii Eucharystycznej Oblicza Chrystusa, dlatego dla niej przejrzysta stała się Jego obecność w drugim człowieku stojącym w cieniu krzyża. Elżbieta zrozumiała, że słowa Pisma św. nie tylko informują nas o Bogu i Jego Królestwie, lecz że są wezwaniem, by wprowadzić je w czyn. Wiara nie może być tylko przemodlona, lecz powinna być również praktykowana. Elżbieta należy do największych świętych Caritasu. Jej działalność inspirowała całe generacje ludzi, którzy służyli Bogu nie tylko z rękoma złożonymi do modlitwy, lecz również pracowali rękami w pocie czoła w szpitalach, domach starców, domach dziecka. Elżbieta swoje wnętrze kierowała na zewnątrz, a wszystko, co zewnętrzne do wewnątrz, to jest do modlitwy mistycznej; cała zatopiona w tajemnicy Chrystusa powracała z powrotem do chorych i biednych, by im w nędzy pomóc. Blask, który otrzymywała z Oblicza Bożego zaraz wprawiał w ruch jej stopy do wszystkich potrzebujących, a dłonie otwierał do obdarowywania biednych. Spotkanie Elżbiety z Chrystusem w ludziach obciążonych oddziaływało z kolei głęboko na jej zatopienie się w Chrystusie w doskonałej modlitwie; po tym zatopieniu się w Chrystusowej pełni wgłębiała się znowu w jeszcze bogatszą praktykę chrześcijańską dla dobra człowieka. Dla tej wielkiej niewiasty nieogarniona wspaniałość Boga stała się rzeczywistością doświadczaną w jej wnętrzu, dlatego mogła w tej samej mierze obdarowywać ludzi. Elżbieta jest wielką mistyczką tajemnicy Wcielenia Boga w Chrystusie. Stała się wielką praktykantką chrześcijańskiej Caritas, bo miłość Boża była rozlana w jej sercu przez Ducha Świętego, który został jej dany (por. Rz 5, 5). W ten sposób Elżbieta stała się dla każdego poważnie myślącego chrześcijanina wzorcową postacią. W niej i przez nią Chrystus stał się dla ludzi odczuwalny. Ona rzeczywiście była Biblią, którą również analfabeci mogli czytać. Dlatego nie przeżyła się lecz jest wysoce aktualna i dziś. Niezliczenie wielka jest liczba tych, którzy wstąpili w ślady Elżbiety. Oni też są zaproszeniem dla nas wszystkich, by wejść na drogę, która naprawdę wiedzie do Ojca.

 

Elżbieta wzywa przez pamięć o Ukrzyżowanym do służby bliźnim. Trzy symbole życia św. Elżbiety: okno, most i fartuch.

W dawnym klasztorze franciszkanów w Erfurcie (dzisiejszym klasztorze urszulanek) znajduje się okno łączące z klasztornym kościołem, które kieruje wzrok na krzyż. Gdy Elżbieta odwiedzała mnichów, przy tym oknie uczestniczyła we Mszy św. Dlatego to okno do dziś nazywa się „oknem św. Elżbiety”. Kto spogląda z okna św. Elżbiety, tego wzrok pada na Ukrzyżowanego. To było pole widzenia jej życia. Spoglądanie na krzyż z refleksją przemienia człowieka. Gdy św. Elżbieta patrząc, rozważała ukrzyżowanie Chrystusa, sama przybrała postać ukrzyżowanego Pana. Była symbolem Chrystusa w średniowieczu; w rysach jej łagodnego oblicza można było rozpoznać czcigodne Oblicze ukrzyżowanego Chrystusa. Jej serce, które u każdego człowieka z urodzenia jest kamienne, stało się żywe i ludzkie, przebite nędzą świata jak Serce Chrystusa na krzyżu. Jej piąstki, które każdemu zostają dane w kolebce jako zamknięte rączki – uformowały się w otwarte ręce, zdolne obdarowywać; a ramiona z urodzenia zamknięte ze spiczastymi łokciami, otworzyły się jak ramiona Chrystusa na krzyżu, zdolne być obciążonymi i dźwigać. Stąd Elżbieta schylała się do wszystkich cierpiących, jak umierający Chrystus.

Elżbieta spogląda ze swojego okna na krzyż Chrystusa i sama wchodzi w formę Ukrzyżowanego, spoglądanie na krzyż odmienia człowieka. Przez krzyż Bóg nawiedził świat. W każdym chrześcijańskim domu powinno znajdować się „okno Elżbiety”, przez które wchodzi świeże powietrze – atmosfera Ducha Świętego wychodząca z krzyża Chrystusa. Starajmy się, by okno św. Elżbiety w naszych domach było zawsze otwarte. Jest to okno, które kieruje nasz wzrok na Ukrzyżowanego. Krzyż umożliwia Bogu zstąpienie na nasz świat. W nim Bóg nawiedził swój lud i przyniósł nam zbawienie.

Nie można zapomnieć, że pojazdem życia św. Elżbiety był most zwodzony z Wartburga do Eisenach. Kogo nawiedziła miłość Boga, ten udaje się w drogę, by szukać innych. Szukać drugich było dewizą jej wiernego Ewangelii życia. Ten most zwodzony nigdy nie musiał być tak często opuszczany jak w czasach św. Elżbiety, gdy była mieszkanką Wartburga. Kto jest szukany i znaleziony przez Miłosierdzie Boże, ten również zostaje gwałtownie pociągnięty do szukania i znalezienia udręczonych i obciążonych. W ten sposób Elżbieta sama stała się mostem, mostem do człowieka; błogosławioną i naznaczoną przez przeznaczenie, by być mostem. Na most każdy wstępuje, inaczej nie wiązałby i nie łączył tego, co oddalone i rozdzielone. To należy do losu i przeznaczenia i powołania mostu: pozwolić na niego wchodzić i deptać. To jest wymiar życia Elżbiety: deptano nią dla człowieka i dla woli Bożej. Most spaja przepaść z jednego brzegu do drugiego. Egzystencja mostu jest egzystencją św. Elżbiety i znaczy być w napięciach życia a nie załamać się. Most musi wytrzymać napięcie, aż zostanie mu dane rozluźnienie; a to jest sprawą łaski Bożej. Młode życie św. Elżbiety w tym wysokim napięciu nie rozsypało się, nie zostało uszkodzone, lecz dopełniło się. To jest egzystencją mostu. Most zwodzony naszego serca musi być codziennie spuszczany, musi wytrzymać napięcie i być zdolnym do obciążenia i niesienia. Dlatego każda Eucharystia jest godziną, w której Bóg instaluje mosty; ten zwodzony most opuszcza, gdy nam ofiaruje Słowo – nasz drogowskaz, a potem rozdaje swoje Ciało – pokarm umacniający w służbie mostu.

Trzecim symbolem życia św. Elżbiety jest jej fartuch. Nowy Testament nie zna innego kawałka sukni lepiej niż fartuch. W Wielki Czwartek nasz Pan opasał się fartuchem i nisko ukląkł, by swoim uczniom nie głowy myć lecz nogi. Z szafy do ubrania Pana św. Elżbieta wyjęła fartuch i odłożyła swój książęcy płaszcz. W tym fartuchu idzie między lud Boży. Fartuch stał się honorową suknią dla chrześcijan. Miejcie fartuch w poważaniu, on jest kawałkiem ubrania dla posługujących. Człowiek potrzebuje naszej służby a nie naszego panowania. Fartuch św. Elżbiety jest wielkim dziedzictwem, którego nigdy nie powinniśmy się wstydzić, bowiem jest symbolem Chrystusa.

Ponad 750 lat działa już Elżbieta w wymiarze świętości. Jako dziedzictwo pozostawiła nam swoje okno ze spojrzeniem na krzyż, most zwodzony prowadzący do ludzi i swój fartuch. Ona nie boi się uklęknąć przy tym, czego wola Boża od niej wymaga. Łaska Boża daje nam zawsze to, czego od nas żąda tak, że nigdy nie jesteśmy przeciążeni. Jak Elżbieta możemy powiedzieć: musimy ludzi czynić szczęśliwymi z pomocą łaski Bożej, w której dla nas wszystko jest możliwe, bo On, Pan, jest Mistrzem tego, co jest niemożliwe.

 

Czyniąca słowo i modląca się czynem.

Ewangelia jest naznaczona konkretami a nie tym, co jest nierealne. To, że dla łaski Bożej jest wszystko możliwe, widzimy i odczuwamy konkretnie w Świętych Kościoła. Co u nich jest rzeczywistością, stoi przed nami jako realna możliwość. Między wydrukowaną partyturą nut a wykonywanym koncertem jest analogiczne podobieństwo jak między pisaną Ewangelią a życiem świętych. Święci są jednocześnie melodią zaproszenia Boga skierowaną do nas dla naśladowania Chrystusa. Chrześcijaństwo wciąż jeszcze dziś spogląda na św. Elżbietę. Św. Elżbieta jest niczym sama z siebie, lecz jest wszystkim z łaski Bożej. Jest niczym dla siebie, jest wszystkim dla ludzi. W ten sposób Elżbieta jest obrazem Kościoła i wzorem dla wszystkich chrześcijan. Bóg kocha świat w nadmiarze tak, że swojego Syna, a przez to samego Siebie nam podarował. Bóg nie tylko daje światu z tego, co Mu zbywa, lecz i z tego, co jest Mu konieczne. Uboga wdowa w świątyni, która dwa grosze, całe swoje utrzymanie, wszystko, co jej było konieczne do życia, wrzuca do skarbony, jest samoobjawieniem Boga. Nie daje z tego, co jej zbywa, lecz wszystko: dwa grosze materialnie prawie nic nie znaczą, ale przecież jest to cały jej majątek. Bóg daruje nam małą Hostię, materialnie prawie nic, ale przecież Wszystko swoje, swojego Syna, samego Siebie.

Gdy Jezus był  w domu Łazarza w Betanii, wylała jego siostra Maria całą zawartość drogiego balsamu na stopy Pana; i tak rozchodził się zapach tego olejku, że został nim napełniony cały dom. W bliskości stał jeden z dwunastu pilnujący rachunków, kasjer i zdrajca: „Przecież można było to sprzedać, by nakarmić głodujących” – szemrał. I Elżbieta w podobnym geście w pewną letnią, ciepłą noc kazała podpalić kosztowny stos drzewa, by sprawić ludziom radość. Jej spowiednik, Konrad z Marburga, robił gorzkie wyrzuty z powodu tej rozrzutności: „Ludzie potrzebują chleba a nie zabawy przy ognisku”. Św. Elżbieta dała broniącą odpowiedź: „Trzeba ludzi nie tylko nakarmić, lecz również czynić szczęśliwymi”. Człowiek potrzebuje często, właśnie dziś, bardziej radości serca niż nasycenia żołądka.

Gesty Marii z Betanii, które cały dom napełniły wonią, muszą również dom naszego Kościoła wypełnić, muszą być odczuwalne w pracach Caritasu. Bóg kocha nas nie jak płomień oszczędnościowy, lecz rozrzutnie i ponad miarę. Bóg kocha świat przez czyny. Słowo stało się Ciałem. Odwieczna miłość Boga – w Synu przyjęła postać. Maryja z Nazaretu doświadczyła tego fizycznie przez to, że Słowo Boże w Jej ciele stało się Człowiekiem. Maryja pozwoliła się wciągnąć w tajemnicę Wcielenia Miłości przez to, że Słowo zaniosła do swej krewnej Elżbiety, do Betlejem, do Egiptu, do Nazaretu. Św. Elżbieta z Turyngii zrozumiała to. Ona udała się w drogę jak Maryja, by Chrystusa zanieść ludziom. Miłość Boża przynaglała ją. W jej wnętrzu Przedwieczne Słowo otrzymało postać i stało się dotykalne: w chlebie dla głodujących, w ubraniu dla nagich, w napoju dla pragnących, w pociesze dla strapionych, w radości dla smutnych. Elżbieta jest kobietą świadectwa Wcielenia Boga. Ona nie mówi lecz działa. O Kościele, w którym się tylko mówi, można beztrosko zapomnieć. Kościół, który ma otwarte dłonie, dźwigające ramiona i współczujące serca, pozytywnie przemienia świat od korzeni. Tak, jak miłość Chrystusa w postaciach Eucharystycznych staje się Ciałem, tak Eucharystia pragnie w chrześcijańskich czynach kontynuować obdarowywanie. Dzień Komunii św. bez gestów miłości byłby dniem Komunii bez dziękczynienia. Cud przeistoczenia we Mszy św. chce być kontynuowany w tym, że my tą siłą, którą czerpiemy z Mszy św., przemieniamy niedostatek w błogosławieństwo, smutek w pocieszenie, samotność w braterstwo i głód w nasycenie. Bóg kocha nas nie w wielkich słowach lecz w tym, że w Chrystusie stał się małym człowiekiem, by ludzi uczynić wielkimi. Nasza służba bliźnim nie powinna ludzi upokarzać lecz ich czynić wielkimi. Powinniśmy służyć ludziom z duchowym taktem i delikatnością, by nasz dar ich nie upokarzał lecz czynił radosnymi.

Bóg miłując świat, jest mu bliski. Chrystus szuka i znajduje bliskość Boga w adoracji Ojca. Św. Elżbieta szukała i znajdowała bliskość Boga w codziennej modlitwie. Gdy szukano jej w domu, znajdowano zawsze na modlitwie. W bliskości Boga odczuwała bliskość podopiecznych dzieci Bożych i to doświadczenie nagliło Elżbietę do udręczonych i obciążonych. Jej miłość bliźniego była jedynie drugą stroną miłości Boga. Ponieważ Elżbieta była wielką kontemplatyczką, dlatego została szczodrą rozdawczynią. Z doczesnym darem przynosiła ona biednym doświadczenie bliskości Boga. Kto nie zna oblicza Boga przez kontemplację, w aktywności swojej nie rozpozna Go nawet wtedy, gdy w poniżonych i cierpiących będzie ono promieniować. Często wobec biedy ludzkiej jesteśmy bezsilni, gdy cierpienie jest bardzo głębokie. Wtedy pomoże jedynie doświadczenie bliskości Boga i chrześcijanina można w tym rozpoznać. Objawiać bliskość Boga w bezbożnym świecie jest dziś bardziej niż pożądane. Dar, który przynosimy, otrzymuje wartość i znaczenie dla odbierającego, gdy potrafi być odbiciem bliskości Boga. Chrześcijanie są wybrani, by dawać świadectwo Słowu i modlić się czynem. Złożone do modlitwy dłonie powinny stawać się obdarowującymi dłońmi, a puste ręce powinny wypełniać się na modlitwie darami. Św. Elżbieta zrozumiała to; Chrystus w jej wnętrzu był tak obecny, że jako człowiek przechodziła przez świat, przypominając Chrystusa. Elżbieta szuka naśladowców i zaprasza do naśladowania Pana.

 

Maryja z Nazaretu i Elżbieta z Turyngii – prawzory chrześcijańskiej Caritas.

Nie tylko w pałacach rządzących i w parlamentach tworzona jest historia świata. Przeznaczenie świata w sposób istotny zdecydowało się w komnacie Nazaretu i w komnacie  Wartburga w Turyngii; dzięki Maryi, Matce Pana, i dzięki Elżbiecie, służebnicy Chrystusa. Wszystkie domy opieki i miłosierdzia mają dom macierzysty w komnacie Nazaretu. Ona jest jednocześnie dla wszystkich modelem wszelkiego Boskiego zmiłowania, którym zostają ludzie obdarowani. Dom w Nazarecie – motyw po wielekroć przedstawiany: Maryja zatopiona w modlitwie, naprzeciw Anioł Zwiastowania. Maryja zostaje napełniona Duchem Świętym, który w człowieku kształtuje sposób życia. Napełniona Duchem Świętym śpieszy przez góry, by być obecną przy swojej krewnej w jej trudnej godzinie. Przychodzi nieprzymuszona lecz z inicjatywy Ducha Świętego – przynaglało ją poczucie powinności. „Radosnego dawcę miłuje Bóg” mówi św. Paweł (2Kor 9,7). Dlatego nienarodzone dziecko pod sercem Elżbiety podskoczyło pełne radości. Elżbieta, palestyńska poprzedniczka św. Elżbiety z Turyngii, wyśpiewała niezapomniany pierwszy werset antyfony Maryjnej w Kościele: „Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła” (Łk 1,45). A Maryja odpowiedziała, intonując najpiękniejszą pieśń Kościoła Magnificat: „Wielbi dusza moja Pana” (Łk 1,46). Człowiek pełen Ducha Świętego pomaga i daje z serca, dlatego jego dary w służbie bliźnim nie upokarzają, lecz czynią ich radosnymi i śpiewającymi.

Z domu w Nazarecie prowadzi prosta linia do Wartburga w Turyngii. Komnata z Nazaretu ma swoje odniesienie do komnaty w Wartburgu. Św. Elżbieta jest wielką kontemplatyczką – gdy się jej szuka w zamku, można ją znaleźć u stóp Ukrzyżowanego, tego prawzoru Bożego zmiłowania. Duch Boży bierze ją w posiadanie tak, że zostaje ona poruszona i przyjmuje styl i sposób życia Chrystusa, który chodził wielu drogami tego świata, by szukać i uzdrawiać co zaginęło. Dlatego ludzie mówią o Nim „dobrze uczynił wszystko” (Mk 7, 37). Św. Elżbieta tak samo wybrała się w drogę, by udręczonym i obciążonym służyć. Ponieważ w pełni była uczennicą Pana, zachwycona i napełniona Jego Duchem, obdarowywała i służyła z sercem tak, że potrzebujący nie byli zdegradowani do przyjmujących jałmużnę żebraków, lecz zostali przyjęci jako bracia i siostry, pożądani i kochani. Nie wystarczy ludzi nasycić chlebem, trzeba im jeszcze dać radość życia, rozweselić, i o tym wiedziała św. Elżbieta.

Z domu w Nazarecie poprzez Wartburg w Turyngii prowadzi wiele dróg do chrześcijańskich domów. Elżbieta wzięła od Maryi z Nazaretu wzór, dlatego sama stała się wzorem dla nas wszystkich, imiennie dla poszczególnych pracowników odpowiedzialnych w pracy charytatywnej. Tak, jak duchowo była uformowana komnata św. Elżbiety w Wartburgu, tak powinny być kształtowane nasze domy, przytułki, według tych miar. Wtedy będą one miejscami modlitwy i punktem wyjścia dla Bożego Miłosierdzia w naszym świecie. Człowiek modlący się, kontemplatyk, staje się człowiekiem Caritasu. Jest on bratem i siostrą Maryi z Nazaretu i Elżbiety z Turyngii; na modlitwie zostaje pociągnięty Duchem Chrystusa i zachwycony Jego sposobem życia. Duch przynagla nas tak, jak Chrystusa, Maryję i Elżbietę, na drogi do ludzi, którzy nas potrzebują. Znajdujemy się wówczas nie pod przymusem powinności lub przykazania, ale czujemy się pełnomocnikami i mocodawcami: „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4, 13). W ten sposób i my możemy z serca dawać i służyć tak, by ludzie dzięki naszej służbie odzyskali radość życia. Maryja z Nazaretu, Matka Pana, i św. Elżbieta z Turyngii niech będą ciągle uobecnianym prawzorem chrześcijańskiej caritas. Tak, jak dla nich, niech i dla nas: źródłem naszej działalności będzie Chrystus, a celem naszej pracy – człowiek; początkiem naszej działalności modlitwa, a celem służba braciom i siostrom.

 

Córka niebieskiego Ojca

Uczennica Boskiego Syna

Świątynia Ducha Świętego

Już przeszło 750 lat żywe jest imię św. Elżbiety zarówno w oddawanej jej czci jak i w naśladowaniu jej czynów. Ludziom, którzy jak św. Elżbieta żyli i działali, jesteśmy winni wdzięczność za to, że w przeszłości i obecnym czasie  imię św. Elżbiety w słowie i działalności, we czci i w pracy, przez setki lat zachowali żywe. Oni należą do błogosławionej i przynoszącej dobro tradycji. Już prawie osiem wieków postać św. Elżbiety jest charytatywnym programem, istotnym dla Kościoła we wskazaniach i praktyce. Ona wcieliła w życie najlepsze tradycje naszego Kościoła. W niej, tej córce niebieskiego Ojca, uczennicy Boskiego Syna i świątyni Ducha Świętego, powinniśmy jako współpracownicy Caritasu Kościoła na nowo się orientować.

Kto Boga ma za Ojca, ten ma wielkie zaufanie do Jego wszechmocy i ma zaufanie do Jego wielkiej miłości, darowanej ludziom. Boże dzieci są dla niego siostrami i braćmi, którym lekką ręką oddaje to, co ma dla ich dobra. Tutaj Elżbieta ukazuje się jednocześnie jako kochająca córka, która swojego Ojca najlepiej rozumie. Ona widziała na swoim uprzywilejowanym stanowisku i w swoich możliwościach powołanie, by jak Ojciec w niebie, działać na ziemi jako córka. Dlatego udręczonym i chorym jej obecność dawała ożywienie i siłę. Jako córka niebieskiego Ojca wiedziała Elżbieta z wielką wrażliwością, że cała posiadłość w jej rękach jest dobrem powierzonym córce na ziemi przez Ojca niebieskiego. To ją czyniło wolną i beztroską. Podobnie, gdy po urodzeniu dziecka pochylała się nad kolebką, nie mówiła: ‘jesteś moim dzieckiem’, ale zawsze: ‘jesteś Bożym dzieckiem’. W swoim bogactwie widziała Elżbieta dzierżawę, która została powierzona jej jako nie posiadającej. To jej dawało niezależność przy książęcym stole – nie brała żadnego posiłku, który był nabyty niesprawiedliwie. Dla swojej rodziny i narodu była dlatego najlepszą matką, bo w pełni świadomie widziała i czciła w Bogu swojego Ojca. Jako córka czuła się niesiona w ręku Boga i bezpieczna. Stąd w jej surowym życiu tkwił Boski błysk, radość, beztroska, cierpliwość i zaufanie. Śmierć i umieranie było dla niej prawdziwym przejściem, tzn. pójściem na miejsce, gdzie już zawsze była w domu: do Ojca.

Charytatywna działalność, Caritas, nie może być oddzielona od miłości do Chrystusa. Społeczność kościelna, która oszczędza na wystroju Bożego Domu dla uwielbienia Chrystusa, nigdy nie ma pieniędzy dla biednych, uciskanych i obciążonych. Gorąca miłość do Chrystusa, która była pasją Elżbiety, to przyczyna jej rozrzutnego miłosierdzia w stosunku do biednych i chorych. W kaplicy na Wartburgu u stóp Zbawiciela Elżbieta słyszy zwracającego się do niej Chrystusa, takiego, jak w Ewangelii Łukasza jest opisany, i czyni ze swojego życia magnam cartam. Obraz Chrystusa w Ewangelii św. Łukasza ukazuje nam Zbawcę ubogich, dzieci, kobiet, chorych i wszystkich, którzy w tamtym świecie nic nie znaczyli. W ten sposób Elżbieta całkowicie przylgnęła do współczesnego jej św. Franciszka, który w Ewangelii odkrył Chrystusa jako pokornego brata poniżonych. Elżbieta znajduje Chrystusa w kaplicy i w pokoju chorych, spotyka Pana w adoracji i w służbie chorym. Jest przez całe swoje życie wpatrzona we współczującego, uzdrawiającego i pocieszającego Chrystusa. Elżbieta jest kontemplatyczką w charytatywnej akcji. Służba człowiekowi jest dla niej najgłębszą służbą Chrystusowi. Dlatego przez swoją posługę nie upokarza bliźnich, nie dopuszcza do uzależnienia ich od siebie i nie daje odczuć, że jest ponad nimi. Przeciwnie, w bliskości św. Elżbiety chorzy i ubodzy wiedzą, że są przez Chrystusa przyjęci, zrozumiani, wyczekiwani i miłowani. Jej ojciec zakonny, św. Franciszek, przez swoje stygmaty był podobny również w swojej zewnętrznej postaci do zranionego Chrystusa. Elżbieta nosi rany Chrystusa w swojej duszy i w swoim sercu, bo nędza tego świata ją głęboko zraniła. Dlatego jest na zewnątrz delikatna, wrażliwa na godność szczególnie chorych, odsuwanych i znieważanych. Dla chorych i biednych księżna jest jednym z nich, bo żyje już nie ona, lecz Chrystus w niej i stała się wszystkim dla wszystkich. W Elżbiecie Chrystus przyjął nowe oblicze i jak słońce oświeca mroki świata. Jako uczennica Chrystusa Elżbieta jest mistrzynią chrześcijańskiej służby zdrowia i Caritas.

„Duch jest tym, który ożywia, ciało na nic się nie zda” (J 6,63) mówi Pan. Elżbieta była świętą ujętą przez Ducha Świętego. Ona była zafascynowana. Boża miłość rozlana była w jej sercu przez Ducha Świętego, który został jej dany. Duch Boży w Zielone Święta zstąpił z nieba na ludzi i założył swój Kościół, jedyny, który jest. W nim, tym Kościele, Elżbieta otrzymała Ducha Świętego, który ją wszystkimi włóknami jej serca i duszy zjednoczył z Chrystusem i tym samym z cierpiącymi bliźnimi. Elżbieta była napełniona i zachwycona przez Ducha Chrystusa; na tej, która posiadała Jego Ducha mógł Chrystus zawsze polegać. Jako Duch Pocieszenia i Emmanuel, Bóg nam bliski, Chrystus w Elżbiecie znalazł człowieka, w którym dla smutnych i przygnębionych mógł być dotykalny.

Imię św. Elżbiety jest programem dla życia i stylu pracy w katolickim szpitalu. Św. Elżbieta jako córka niebieskiego Ojca, uczennica Boskiego Syna i świątynia Ducha Świętego ukazuje nam Trójcę Świętą jako realny, społeczny program naszego życia. Pozwala nam wiarę chrześcijańską odczuć jako pełną mocy i energii, zdolną przemienić świat. My tę wszechmoc nazywamy łaską, ale ona stawia ludzkość przed widzialnymi obowiązkami, by działalność twórczą na gruncie religijnym, społecznym i humanistycznym uczynić skuteczną jak św. Elżbieta. Ona jest wcieleniem tęsknoty za przyjściem Królestwa Bożego i za tym, by było trochę „tak jak w niebie, tak i na ziemi”.

 

Wertykalny i horyzontalny wymiar w tajemnicy Boga – tajemnica chrześcijańskiej miłości bliźniego.

Pomiędzy pisaną Ewangelią a życiem świętych jest analogiczna różnica jak pomiędzy nakreślonymi nutami a muzyką tworzoną przez śpiewających i instrumentalistów. Minęło już prawie 800 lat od życia Elżbiety, która wyśpiewała piękną melodię o Bożym Miłosierdziu, a wciąż nie możemy jej zapomnieć w naszych uszach i w sercu. Ta melodia brzmi jak hymn o Krzyżu Chrystusa, przez który na świat przyszła radość, jak śpiewa Kościół. Elżbieta mogła swoje ręce tak daleko wyciągać do udręczonych na prawo i lewo, bo pion jej życia – jednocześnie jej serca – stał w tajemnicy Bożej doskonale pionowo i prostopadle. Dlatego jej życie nabrało profilu podobnego do krzyża. Ona potrafiła gorąco umiłowany przez nią świat opuścić, ręce ściśnięte własnymi zmartwieniami i pragnieniami rozluźnić, by całkowicie oddać się Bogu jak w przepastną głębię, która niesie i której można wszystko zawierzyć, nawet to, co jest niemożliwe. Tak przemieniło się życie Elżbiety w życie Chrystusa. Chrystus nosił ją w swoim sercu; Jego miała na ustach; Jego słowo brzmiało w jej uszach; Jego miała przed swymi oczami; Jego miłosierdzie nosiła w swoich rękach; Jego tęsknota za chorymi przynaglała jej nogi. Ewangelia czytana stała się Ewangelią żywą. Elżbieta była – tak jak ojciec jej zakonu, Franciszek –żyjącym symbolem jej Ukrzyżowanego Mistrza.

Tylko wtedy, gdy oś pionowa i pozioma naszego życia całkowicie stoi w misterium Boga, jesteśmy w możności nasze ręce rozłożyć na prawo i na lewo, nawet w odległe zakątki świata. Im bardziej serce zatopione jest w Bogu, tym dalej sięgną ręce do siostry i brata. Im więcej niewierzących ludzi mamy wkoło siebie, tym dalsze musi być rozpięcie naszych rąk i zasięg naszego serca. Człowiek żyje nie tylko samym chlebem, lecz także każdym słowem, które pochodzi z ust Boga (por. Mt 4, 4). Dlatego św. Elżbieta ma rację, gdy mówi: „Człowieka nie tylko należy nakarmić, lecz trzeba uczynić go szczęśliwym”. Ludzie wprawdzie rozwiązują jak maszyny do pisania mnóstwo problemów i zadań – tylko jeden prawdziwy problem nie może być rozwiązany: palący głód za nieskończonością i głód pragnienia Boga. Nie możemy między siebie dzielić tylko chleba, musimy również dzielić się naszą wiarą, tzn. jak Elżbieta wejść w postać krzyża, serce prostopadle w tajemnicę Boga zanurzyć, ręce rozłożyć na prawo i na lewo do szukających braci i sióstr. Elżbieta idzie z Wartburga do szpitala w Marburgu, do bliźnich; tam nie rozdziela już darów lecz sama staje się dzielonym darem Boga dla ludzi.

Największą religijną godziną Izraela było wygnanie. Nowemu Izraelowi, Kościołowi Chrystusa, nie inaczej przeznaczono. On we wszystkich wewnętrznych uciskach i ubóstwie może wielu uczynić bogatymi. Może innych ogrzać nawet wtedy, gdy sam marznie. Słowo Chrystusa tylko ten dobrze usłyszał, kto może przekazać je innym tak, jak to było w życiu św. Elżbiety.

Chrześcijanin ma w zarysie formę krzyża – to da się odczytać w życiu św. Elżbiety. Chrześcijanin nie stoi sam lecz w Chrystusie, w przeciwnym wypadku nie byłby żadnym chrześcijaninem. Chrześcijanin stoi w Chrystusie przez wiarę i przez miłość do swoich współbraci. Przez wiarę jest on wyniesiony ponad siebie, wgłąb Boga. Przez miłość odnawia się, rozdaje na prawo i na lewo braciom i siostrom, trwając w miłości Boga. Krzyż Chrystusa na nic się nie zda, jeśli nie służy zmartwychwstaniu. Musi się samemu sobie obumrzeć, by powstać do miłości. Taką jest Elżbieta w swoim człowieczeństwie i w życiu!

Odpłacanie miłością przynosi nam radość w Bogu, która jest naszą siłą. Największym niebezpieczeństwem dla ludzkości, powodującym, że może wpaść ona w strach, nie jest jakakolwiek katastrofa zewnętrzna lecz wewnętrzna choroba, rak duszy, który niszczy radość życia. Bez radości życia, bez ognia duszy, nie ma żadnego w pełni silnego religijnego życia, jedynie ospałość i przeciętność. Wewnętrzna strona chrześcijańskiego powołania zwie się radość w Panu. Św. Augustyn komentuje to podobnie, gdy mówi: „Radujcie się w Panu, nie w świecie, tzn. radujcie się w prawdzie a nie w złu! Radujcie się w nadziei na wieczność a nie w błysku próżności! W ten sposób się radujcie, Pan jest blisko, o nic się już nie troszczcie”.

„I nie wódź nas na pokuszenie” oznacza dzisiaj dla wielu: „nie wódź nas na pokuszenie, byśmy nie wątpili i nie zwątpili w Twoją obecność i w Twoją dobroć!”. Nie łudźmy się, pewnym rodzajem ateizmu jest możność mówienia wiele o Bogu, pięknie i wyszukanie, ale nie z Nim. Bo rozmawiać z Nim znaczyłoby rzeczywiście wsłuchiwać się w słowo żyjącego Boga i być Mu posłusznym. To trwanie w Woli Bożej jest źródłem prawdziwej radości życia. W niej trwa Elżbieta jako słuchająca i jako żywa w świecie Ewangelia, i świadczy o tym, co Kościół w liturgii przekazuje: przez drzewo Krzyża przyszła na świat radość.

 

W Elżbiecie Kazanie na Górze przemienia się ze słowa w czyn.

Osiem błogosławieństw na Górze Kazań Nowego Testamentu jest odpowiednikiem dziesięciu przykazań Starego Testamentu. Z błogosławieństw wypływa życiowy styl i orędzie Jezusa Chrystusa: ty, człowiecze, powinieneś być szczęśliwym tzn. błogosławionym. Powinieneś być błogosławionym przez to, że twojego Pana, twojego Boga, kochasz, i nie cierpisz obok Niego żadnych bóstw cudzych. Wypełnianie Bożych przykazań przynosi człowiekowi już w tym życiu łaskę i pełnię błogosławieństw, jednocześnie szczęście. Według wskazań Jezusa Chrystusa człowiek nie powinien sobie tworzyć własnych przykazań. Przyjaciel Jezusa Chrystusa zachowuje Boże przykazania samorzutnie. Św. Elżbieta jest w centrum naszej uwagi, bo jest pośrodku tego, czego Chrystus żąda. Św. Elżbieta jest normą i programem dla działania i życiowego stylu. Ta uczennica Chrystusa była ze swym Panem - będąc dziewczyną, młodą kobietą i matką - całkowicie zjednoczona, a równocześnie w pełni zjednoczona z ludźmi. Zjednoczenie z Bogiem zakłada zawsze jedność z udręczonymi i obciążonymi tego świata. „Błogosławieni ubodzy przed Bogiem, bo im należy się Królestwo niebieskie” (por. Mt 5,3) - to istotny rys św. Elżbiety. Sama uboga, wielu ubogacała, bo ubogie serce mają ci, którym Bóg sam wystarcza; jednak nie w tym sensie, że Bogiem muszą się zadowolić, bo wszystkiego innego im brak. Nie, bo św. Elżbiecie niczego nie brakowało, lecz jej serce było tak wymagające, że zadowalała się jedynie samym Bogiem. Jeśli bogactwo, pieniądze dyspensują nas od Boga, to dlatego, że pieniądz zajmuje nam miejsce Boga; kiedy jednak mamy świadomość Bożych nadprzyrodzonych bogactw, to ta wiedza dyspensuje nas od pieniędzy. Ubóstwo w rozumieniu św. Elżbiety i św. Franciszka nie jest zwykłą rezygnacją z posiadania, lecz oznacza takie zaufanie do Bożych bogactw i pasjonującą miłość do ubogich tego  świata, że dla ich dobra stajemy się ubogimi. Skoro jednak radośniej jest dawać niż otrzymywać, to fakt ten czyni ubóstwo również szczęśliwym. Dlatego św. Elżbieta, uboga i szczęśliwa postać w prawdziwym sensie tego słowa, na przestrzeni setek lat  nie straciła nic ze swojej siły przyciągania. Swoim ubogim sercem zaspokajała wiele wyzwań tego świata i to nie tylko „z pompą i paradą”, lecz błyskiem i glorią, bo Bóg jej Sam wystarczał. Jej dobroć serca podnosiła nic nie znaczących a jej szczodrość dźwigała małych do godności. Uboga św. Elżbieta stała się błogosławieństwem dla świata i jest nim aż do dziś.

„Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą” (Mt 5, 8) – te słowa Kazania na Górze definiują dokładnie serce św. Elżbiety. Czyste serce oznacza serce bez wyrachowania, bez dwulicowości, bez fałszywych intencji, bez egoistycznych interesów. Tak, jak Chrystus opisał Natanaela: „Patrz, oto prawdziwy Izraelita, człowiek bez fałszu” (J 1, 47), tak ukazuje się św. Elżbieta poprzez stulecia na obliczu Kościoła. W takim czystym sercu mogły się głęboko wyryć wszystkie niedostatki ludzi. To jest fascynujące; św. Elżbieta łatwo ujmowała Boga i ludzi, bo jej serce było wolne. Prostota i przejrzystość jej serca ukazują oczom właściwe potrzeby ludzkie. Wolność serca wprawia w ruch dłonie – otwierają się one dla potrzebujących. W homilii otwierającej ostatni synod Ojciec św. Jan Paweł II powiedział: „Biskupi muszą za przykładem Jezusa, bez osobistych korzyści, służyć zbawieniu dusz ludzkich”. A my dodajemy „jak św. Elżbieta” - pisze kard. J. Meisner.

Wszyscy pracujący w katolickiej instytucji powinni rozwijać wysoką kulturę serca. We Mszy św. po Ojcze nasz modlimy się: uchroń nas od wszelkiego zła! – tzn. pomóż nam, by nasze serca nie były smutne od zazdrości, egoizmu, zawiści i nieżyczliwości, od słuchania obmów i plotek, i jak te wszystkie choroby zagubionych dzieci Bożych się nazywają. Św. Elżbieta z jej czystym sercem jest miarodajna, tzn. powinniśmy brać wzór z niej a nie z dzisiejszych utartych standardów lub wyimaginowanych pragnień.

Bóg dosłownie powiesił swoje Serce na haczyku wędki, gdy Jezus Chrystus stał się człowiekiem. A Jezus Chrystus powiesił swoje Serce w św. Elżbiecie, by mnóstwo ludzi wyłowić i wydobyć z nędzy. Teraz kolej na nas. Czy moje serce jest na haczyku Boga w ten sposób, że ludzie mogą go kawałek ugryźć? Za to każdy z nas nosi własną odpowiedzialność. Nie wiemy, jak długo będziemy w służbie św. Elżbiety dla dobra ludzi, dlatego wykorzystajmy czas! „Ach, chciejcie dzisiaj słuchać Jego głosu! Nie zatwardzajcie waszych serc…” (PS 95, 77)

„Błogosławieni czyniący pokój, bo będą nazwani dziećmi Boga” (Mt 5, 9). Elżbieta czyniła ludzi radosnymi, a nie tylko najedzonymi, ponieważ rozprzestrzeniała atmosferę pokoju. Jak wiadomo z orzeczenia psychologów, przeważający wpływ na życie człowieka ma atmosfera otoczenia, w której żyje. Za dobrą atmosferę domu odpowiedzialny jest każdy poszczególny pracownik. To jest tak, jak na obrazie mozaikowym. Obraz mozaikowy jest jedynie wtedy kompletny, jeśli każdy pojedynczy kamyczek na swoim miejscu spełnia swoją rolę i żadnego nie brakuje. Nie może mnie zabraknąć tam, gdzie jestem potrzebny. Teraz każdy powinien przed obrazem św. Elżbiety zadać sobie takie pytanie: czy to, co ma miejsce w moim życiu, istnieje jedynie dlatego, że jest w nim obecny Jezus Chrystus? – tak, jak ubóstwo i czystość serca św. Elżbiety jest wiarygodna jedynie dzięki Jezusowi Chrystusowi? To nie były żadne dodatkowe działania ascetyczne św. Elżbiety, lecz całkiem zrozumiałe reakcje wypływające z bliskości z Chrystusem. Atmosfera pokoju, miłosierdzia i miłości ma miejsce jedynie wtedy, gdy są ludzie, jak św. Elżbieta, których życiowy styl jest tylko wtedy zrozumiały, gdy obecny jest w ich życiu Jezus Chrystus.

W katolickich domach i instytucjach nikt nie pracuje sam dla siebie, lecz we wspólnocie. Czy jest to współpraca w duchu Chrystusa, który powiedział: „gdzie dwóch lub trzech zgromadzi się w imię moje, tam jestem wpośród nich”? (Mt 18, 20) Chrześcijańskie instytucje powinny odzwierciedlać współpracę w bliskości Chrystusa tak, by jeden o drugim wiedział, że jest blisko niego, a równocześnie pragnął być blisko Chrystusa. Każdy z każdym powinni codziennie z uściskiem dłoni – bez wielu słów – wszystko uzgodnić: będziemy dzisiaj razem pracować, razem myśleć, razem czuć się odpowiedzialnymi i działać tak, by Pan jako trzeci mógł być wśród nas. Wtedy oblicze takiej instytucji kościelnej będzie przemienione i przez to oblicze będziemy spoglądać w dobre oczy św. Elżbiety, która pragnęła wszystkich uszczęśliwiać. Jaka wspaniała perspektywa. Wówczas domy i instytucje kościelne będą bezkonkurencyjne, jeżeli tylko będzie w nich ewangeliczny profil św. Elżbiety.

 

Elżbieta i Weronika – w nich płonęła miłość Pana.

Na drodze krzyżowej Pana stoi dzielna solidarność – św. Weronika z Jerozolimy. Na drodze krzyżowej ludzkości, która również jest drogą krzyżową Pana, stoi dla pocieszenia wielu św. Elżbieta z Turyngii. Jedna podaje umiłowanemu Panu chustę i otrzymuje w zamian Boskie Oblicze Mistrza. Druga pokazuje swojemu mężowi różę w fartuchu, bo dusza człowieka częściej i bardziej potrzebuje róży niż kawałka chleba dla żołądka, i otrzymuje w zamian zrozumienie swojego małżonka. „Pozwól mi stanąć, gdzie wieją wichry i nie oszczędzaj mnie!” – pewnie tak brzmi modlitwa, która spełniła się w życiu Weroniki i Elżbiety. W tym czasie, gdy uczniowie boją się publiczności i znikają jak proch na wietrze, stoi dzielna i odważna św. Weronika obok krzyża dźwiganego przez Chrystusa. Podobnie młoda kobieta z Wartburga nie daje się powstrzymać i zastraszyć drwinami otoczenia. Schodzi na dół do miasta, by spotkać się z nędzą, chorobami i ubóstwem. Młoda kobieta na Wartburgu nie jest obrazem słabości, obolałości, próżności i przewrażliwienia, lecz jest pełna cierpliwości, dzielności i uprzejmości. Ona nie biega po trampolinie publicznych opinii i trendów, lecz samotnie idzie krzyżową drogą Chrystusa, na której spotyka udręczonych i obciążonych, siostry i braci. Elżbieta nie jest związana samouwielbieniem, własną doskonałością czy własną niewystarczalnością, ale wolna, gotowa do usług Panu w ludziach. Jej piosenka nie brzmi „Nie ma nad wygodę”, lecz „żal mi tego ludu”. To wszystko u św. Elżbiety nie jest owocem jej ascezy, lecz zrozumiałą konsekwencją jej przynależności do Chrystusa. Dlatego jej styl życiowy nie jest nacechowany znieczulicą czy ponuractwem lecz świętością i radością. „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać.” (J 14, 23) To jest tajemnicą życiową św. Elżbiety. Jej pasjonująca miłość Boga czyni z niej mieszkanie Boga, w którym On może rozporządzać i przebywać tak, jak chce. Św. Elżbieta nie widzi w swojej inicjatywie dla ludzkości nic nadzwyczajnego. Reaguje bardzo przelękniona, gdy ludzie ją o to zagadują. „Przecież to powinno być samo przez się zrozumiałe w świecie” i „gdy Bóg w naszym sercu czyni mieszkanie”. Elżbieta jest mistyczką czynu. Co w swoim sercu otrzymuje od Boga, to przez swoje ręce ofiarowuje dalej ludziom. Serce stanowi centrum człowieka. Św. Augustyn pisze: „Cor incurvatum in se”, tzn. serce samo w sobie jest zniekształcone. Miłość przekształca człowieka z kształtu kuli w kształt krzyża. Otrzymuje on wtedy otwarte ręce, niosące ramiona, i przebite serce. Po raz pierwszy stało się to widoczne w Chrystusie. Miłość, która w Trójjedynym Bogu jest czystym uniesieniem wzwyż czyli czystą wertykalnością, przyjmuje ludzką postać, która jest całkowitą horyzontalnością; Chrystus jest w pełni związany z ziemią a pomimo tego nie przestaje być Bogiem. Ta wertykalność powiązana z horyzontalnością w jednej osobie tworzy krzyż, tworzy ukrzyżowanego. Każda miłość krzyżuje. To wiemy z pewnością, gdy komuś umiłowanemu powiemy: „kocham cię aż do bólu”.

Pewne słowo Pana, którego nie ma w Biblii brzmi: „Kto Mnie jest blisko, jest blisko ognia”. Ten ogień Pana jest jak siła, która wyrywa człowieka z kształtu kuli i daje mu formę krzyża; z pięści człowieka czyni otwarte dłonie, z łokci – niosące ramiona, z serca niezmierzoną głębię; sprawia, że człowiek przestaje się kręcić wkoło siebie, lecz natychmiast czyni to wokół innych. Św. Elżbieta, która stoi przed naszymi oczami, została wciągnięta z Chrystusem w ten proces przekształcenia. „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać.” (J 14, 23) Ta zażyłość z Bogiem nie jest sprawą pobożnych min, religijnych szeptów lub czcigodnych fundatorów, lecz dzielnych, szczodrych i wspaniałomyślnych ludzi tego typu, co Elżbieta i Weronika.

„Panie, pozwól mi stać, gdzie wieją wichry i nie oszczędzaj mnie!”. W Chrystusie nie ma żadnych wygodnych miejsc, przy Jego boku wymagana jest inicjatywa.  W dechrystianizowanej Europie pożądani są tacy ludzie, którzy wychodzą na drogi szukać Pana, w dzielności i solidarności; lub ci, którzy przy drogach tego świata wznoszą przystanie Bożej miłości, by udręczonych i obciążonych przynajmniej na jakiś czas przyjąć. Potrzebujący są u nich otoczeni miłosierdziem Boga w ludzkiej postaci. Weronika podała Panu chustę solidarności i otrzymała czcigodne Oblicze Chrystusa. Elżbieta podała Panu w dłoniach biednych chleb miłości i otrzymała za to Jego podziękowanie, gdy powiedział: „Mnie to uczyniłaś” (por. Mt 24, 30). Jakim szczęściem jest, że możemy dzisiaj służyć Panu jak kiedyś Elżbieta a wcześniej Weronika.

 

Strona główna

 

Czasy świętej Elżbiety
Turyngia - Wartburg
Hesja - Marburg
Kanonizacja
Franciszkańska Święta
Chronologia życia św. Elżbiety
Edyta Stein: Kształtowanie życia
w duchu św. Elżbiety

Radosna w łasce Bożej wg kard.

Joachima Meisnera

Uwierzyliśmy miłości – List

generałów franciszkańskich

Bibliografia
Pieśń
Ilustracje

Strona główna