RADOSNA W ŁASCE BOŻEJ
Rozważania o świętej Elżbiecie według książki „Froh in der Gnade
Gottes” kardynała
Joachima Meisnera, Arcybiskupa Kolonii,
(Bachem Verlag, Köln 2005)
„Słowo
stało się Ciałem i zamieszkało między nami” (J 1,14) – to
podstawowa prawda naszej chrześcijańskiej wiary. Bóg nieogarniony,
niewyobrażalny, niewidoczny, daleki, za sprawą Ducha Świętego narodził się
człowiekiem z Maryi Dziewicy i stał się widoczny, dotykalny, bliski. Gdy
Chrystus mówi, słyszymy mówiącego Boga; gdy Chrystus działa, widzimy
działającego Boga. Ten Chrystus pozwala nam do Boga, swojego Ojca, zwracać
się również „Ojcze”. Przez Chrzest, Bierzmowanie i Eucharystię
staliśmy się dziećmi Boga, a Chrystus stał się naszym Bratem. Dlatego mówi uczniom: „Kto we Mnie wierzy, będzie dokonywał
dzieł, które ja czynię i jeszcze większych dokona.” (J 14, 12)
Wszystko, co jest Chrystusowe wewnątrz człowieka, potrzebuje substancjalnego
urzeczywistnienia się na zewnątrz. Wszystkie Chrystusowe słowa domagają się
dzieł Chrystusa. Cała Liturgia prowadzi do diakonii. Tego chyba nikt
wcześniej tak doskonale nie zrozumiał i nie urzeczywistnił jak św. Elżbieta z
Turyngii. Inspirowana była duchem św. Franciszka, który naznaczony stygmatami
ran Zbawiciela stał się żywą ikoną Chrystusa w średniowieczu.
Oddanie się
Elżbiety Bogu znalazło dopełnienie w
konieczności oddania się ludziom. Chrystusowa mistyka uczyniła z niej
praktykantkę miłości bliźniego. Jej głębokie zjednoczenie z Chrystusem
sprawiło, że ze wszystkimi udręczonymi i obciążonymi ludźmi również czuła się
zjednoczona, ponieważ Chrystus identyfikował się z nimi. „Co
uczyniliście jednemu z moich najmniejszych braci, Mnie uczyniliście” (Mt 25, 40).
Właśnie dlatego dla Elżbiety Chrystus stał się w nich odczuwalny. To,
że Chrystus w ubogich i chorych wyciąga do nas ręce i pozwala się
obdarowywać, urzekało św. Elżbietę w takim stopniu, że jej ludzkie odczucie
dla drugiego człowieka przekroczyło wszelką miarę, bo miłość do Chrystusa nie
zna granic ani ograniczeń. Czy chodziło o modlitwę i Liturgię, czy o służbę
biednym, zawsze chodziło o Chrystusa. To są dwie
strony tej samej miłości Boga. Święta Elżbieta uchroniła chrześcijaństwo z
jednej strony od dewocji, a z drugiej strony od zmaterializowania.
Nieustannie szukała w modlitwie i w liturgii Eucharystycznej Oblicza
Chrystusa, dlatego dla niej przejrzysta stała się Jego obecność w drugim
człowieku stojącym w cieniu krzyża. Elżbieta zrozumiała, że słowa Pisma św.
nie tylko informują nas o Bogu i Jego Królestwie, lecz że są wezwaniem, by
wprowadzić je w czyn. Wiara nie może być tylko przemodlona,
lecz powinna być również praktykowana. Elżbieta należy do największych
świętych Caritasu. Jej działalność inspirowała całe generacje ludzi, którzy
służyli Bogu nie tylko z rękoma złożonymi do modlitwy, lecz również pracowali
rękami w pocie czoła w szpitalach, domach starców, domach dziecka. Elżbieta
swoje wnętrze kierowała na zewnątrz, a wszystko, co zewnętrzne do wewnątrz,
to jest do modlitwy mistycznej; cała zatopiona w tajemnicy Chrystusa
powracała z powrotem do chorych i biednych, by im w nędzy pomóc. Blask, który
otrzymywała z Oblicza Bożego zaraz wprawiał w ruch jej stopy do wszystkich
potrzebujących, a dłonie otwierał do obdarowywania biednych. Spotkanie
Elżbiety z Chrystusem w ludziach obciążonych oddziaływało z kolei głęboko na
jej zatopienie się w Chrystusie w doskonałej modlitwie; po tym zatopieniu się
w Chrystusowej pełni wgłębiała się znowu w jeszcze bogatszą praktykę chrześcijańską
dla dobra człowieka. Dla tej wielkiej niewiasty nieogarniona wspaniałość Boga
stała się rzeczywistością doświadczaną w jej wnętrzu, dlatego mogła w tej
samej mierze obdarowywać ludzi. Elżbieta jest wielką mistyczką tajemnicy
Wcielenia Boga w Chrystusie. Stała się wielką praktykantką chrześcijańskiej
Caritas, bo miłość Boża była rozlana w jej sercu przez Ducha Świętego, który
został jej dany (por. Rz 5, 5). W ten sposób
Elżbieta stała się dla każdego poważnie myślącego chrześcijanina wzorcową
postacią. W niej i przez nią Chrystus stał się dla ludzi odczuwalny. Ona
rzeczywiście była Biblią, którą również analfabeci mogli czytać. Dlatego nie
przeżyła się lecz jest wysoce aktualna i dziś. Niezliczenie wielka jest liczba tych, którzy wstąpili w
ślady Elżbiety. Oni też są zaproszeniem dla nas wszystkich, by wejść na
drogę, która naprawdę wiedzie do Ojca.
Elżbieta wzywa
przez pamięć o Ukrzyżowanym do służby bliźnim. Trzy symbole życia św.
Elżbiety: okno, most i fartuch.
W dawnym klasztorze franciszkanów w Erfurcie (dzisiejszym klasztorze
urszulanek) znajduje się okno łączące z klasztornym kościołem, które kieruje
wzrok na krzyż. Gdy Elżbieta odwiedzała mnichów, przy tym oknie uczestniczyła
we Mszy św. Dlatego to okno do dziś nazywa się
„oknem św. Elżbiety”. Kto spogląda z okna św. Elżbiety, tego
wzrok pada na Ukrzyżowanego. To było pole widzenia
jej życia. Spoglądanie na krzyż z refleksją przemienia człowieka. Gdy św.
Elżbieta patrząc, rozważała ukrzyżowanie Chrystusa, sama przybrała postać
ukrzyżowanego Pana. Była symbolem Chrystusa w średniowieczu; w rysach jej
łagodnego oblicza można było rozpoznać czcigodne Oblicze ukrzyżowanego
Chrystusa. Jej serce, które u każdego człowieka z urodzenia jest kamienne,
stało się żywe i ludzkie, przebite nędzą świata jak Serce Chrystusa na
krzyżu. Jej piąstki, które każdemu zostają dane w kolebce jako zamknięte
rączki – uformowały się w otwarte ręce, zdolne obdarowywać; a ramiona z
urodzenia zamknięte ze spiczastymi łokciami, otworzyły się jak ramiona
Chrystusa na krzyżu, zdolne być obciążonymi i dźwigać. Stąd Elżbieta schylała
się do wszystkich cierpiących, jak umierający Chrystus.
Elżbieta spogląda ze swojego okna na krzyż Chrystusa i sama wchodzi w
formę Ukrzyżowanego, spoglądanie na krzyż odmienia człowieka. Przez krzyż Bóg
nawiedził świat. W każdym chrześcijańskim domu powinno znajdować się
„okno Elżbiety”, przez które wchodzi świeże powietrze –
atmosfera Ducha Świętego wychodząca z krzyża Chrystusa. Starajmy się, by okno
św. Elżbiety w naszych domach było zawsze otwarte. Jest to okno, które
kieruje nasz wzrok na Ukrzyżowanego. Krzyż umożliwia Bogu zstąpienie na nasz
świat. W nim Bóg nawiedził swój lud i przyniósł nam zbawienie.
Nie można zapomnieć, że pojazdem życia św. Elżbiety był most zwodzony z
Wartburga do Eisenach. Kogo nawiedziła miłość Boga, ten udaje się w drogę, by
szukać innych. Szukać drugich było dewizą jej wiernego Ewangelii życia. Ten
most zwodzony nigdy nie musiał być tak często opuszczany jak w czasach św.
Elżbiety, gdy była mieszkanką Wartburga. Kto jest szukany i znaleziony przez
Miłosierdzie Boże, ten również zostaje gwałtownie pociągnięty do szukania i
znalezienia udręczonych i obciążonych. W ten sposób
Elżbieta sama stała się mostem, mostem do człowieka; błogosławioną i
naznaczoną przez przeznaczenie, by być mostem. Na most każdy wstępuje,
inaczej nie wiązałby i nie łączył tego, co oddalone i rozdzielone. To należy
do losu i przeznaczenia i powołania mostu: pozwolić na niego wchodzić i
deptać. To jest wymiar życia Elżbiety: deptano nią dla człowieka i dla woli
Bożej. Most spaja przepaść z jednego brzegu do drugiego. Egzystencja mostu
jest egzystencją św. Elżbiety i znaczy być w napięciach życia a nie załamać
się. Most musi wytrzymać napięcie, aż zostanie mu dane rozluźnienie; a to
jest sprawą łaski Bożej. Młode życie św. Elżbiety w tym wysokim napięciu nie
rozsypało się, nie zostało uszkodzone, lecz dopełniło się. To jest
egzystencją mostu. Most zwodzony naszego serca musi być codziennie
spuszczany, musi wytrzymać napięcie i być zdolnym do obciążenia i niesienia.
Dlatego każda Eucharystia jest godziną, w której Bóg instaluje mosty; ten
zwodzony most opuszcza, gdy nam ofiaruje Słowo – nasz drogowskaz, a
potem rozdaje swoje Ciało – pokarm umacniający w służbie mostu.
Trzecim symbolem życia św. Elżbiety jest jej fartuch. Nowy Testament
nie zna innego kawałka sukni lepiej niż fartuch. W Wielki Czwartek nasz Pan
opasał się fartuchem i nisko ukląkł, by swoim uczniom nie głowy myć lecz nogi. Z szafy do ubrania Pana św. Elżbieta wyjęła
fartuch i odłożyła swój książęcy płaszcz. W tym fartuchu idzie między lud
Boży. Fartuch stał się honorową suknią dla chrześcijan. Miejcie fartuch w
poważaniu, on jest kawałkiem ubrania dla posługujących. Człowiek potrzebuje
naszej służby a nie naszego panowania. Fartuch św. Elżbiety jest wielkim
dziedzictwem, którego nigdy nie powinniśmy się wstydzić, bowiem jest symbolem
Chrystusa.
Ponad 750 lat działa już Elżbieta w wymiarze świętości. Jako
dziedzictwo pozostawiła nam swoje okno ze spojrzeniem na krzyż, most zwodzony
prowadzący do ludzi i swój fartuch. Ona nie boi się uklęknąć przy tym, czego
wola Boża od niej wymaga. Łaska Boża daje nam zawsze to, czego od nas żąda
tak, że nigdy nie jesteśmy przeciążeni. Jak Elżbieta możemy powiedzieć:
musimy ludzi czynić szczęśliwymi z pomocą łaski Bożej, w której dla nas
wszystko jest możliwe, bo On, Pan, jest Mistrzem tego, co jest niemożliwe.
Czyniąca słowo i
modląca się czynem.
Ewangelia jest naznaczona konkretami a nie tym, co jest nierealne. To,
że dla łaski Bożej jest wszystko możliwe, widzimy i odczuwamy konkretnie w
Świętych Kościoła. Co u nich jest rzeczywistością, stoi przed nami jako
realna możliwość. Między wydrukowaną partyturą nut a
wykonywanym koncertem jest analogiczne podobieństwo jak między pisaną
Ewangelią a życiem świętych. Święci są jednocześnie melodią zaproszenia Boga
skierowaną do nas dla naśladowania Chrystusa. Chrześcijaństwo wciąż jeszcze
dziś spogląda na św. Elżbietę. Św. Elżbieta jest niczym sama z siebie, lecz
jest wszystkim z łaski Bożej. Jest niczym dla siebie, jest wszystkim dla
ludzi. W ten sposób Elżbieta jest obrazem Kościoła i wzorem dla wszystkich
chrześcijan. Bóg kocha świat w nadmiarze tak, że swojego Syna, a przez to
samego Siebie nam podarował. Bóg nie tylko daje światu z tego, co Mu zbywa,
lecz i z tego, co jest Mu konieczne. Uboga wdowa w świątyni, która dwa
grosze, całe swoje utrzymanie, wszystko, co jej było konieczne do życia,
wrzuca do skarbony, jest samoobjawieniem Boga. Nie
daje z tego, co jej zbywa, lecz wszystko: dwa grosze materialnie prawie nic
nie znaczą, ale przecież jest to cały jej majątek. Bóg daruje nam małą
Hostię, materialnie prawie nic, ale przecież Wszystko swoje, swojego Syna,
samego Siebie.
Gdy Jezus był
w domu Łazarza w Betanii, wylała jego siostra Maria całą
zawartość drogiego balsamu na stopy Pana; i tak rozchodził się zapach tego
olejku, że został nim napełniony cały dom. W bliskości stał jeden z dwunastu
pilnujący rachunków, kasjer i zdrajca: „Przecież można było to
sprzedać, by nakarmić głodujących” – szemrał. I Elżbieta w
podobnym geście w pewną letnią, ciepłą noc kazała podpalić kosztowny stos
drzewa, by sprawić ludziom radość. Jej spowiednik, Konrad z Marburga, robił
gorzkie wyrzuty z powodu tej rozrzutności: „Ludzie potrzebują chleba a
nie zabawy przy ognisku”. Św. Elżbieta dała broniącą odpowiedź:
„Trzeba ludzi nie tylko nakarmić, lecz również czynić
szczęśliwymi”. Człowiek potrzebuje często, właśnie dziś, bardziej
radości serca niż nasycenia żołądka.
Gesty Marii z Betanii, które cały dom napełniły wonią, muszą również
dom naszego Kościoła wypełnić, muszą być odczuwalne w pracach Caritasu. Bóg
kocha nas nie jak płomień oszczędnościowy, lecz rozrzutnie i ponad miarę. Bóg
kocha świat przez czyny. Słowo stało się Ciałem. Odwieczna miłość Boga
– w Synu przyjęła postać. Maryja z Nazaretu doświadczyła tego fizycznie
przez to, że Słowo Boże w Jej ciele stało się Człowiekiem. Maryja pozwoliła
się wciągnąć w tajemnicę Wcielenia Miłości przez to, że Słowo zaniosła do
swej krewnej Elżbiety, do Betlejem, do Egiptu, do Nazaretu. Św. Elżbieta z Turyngii
zrozumiała to. Ona udała się w drogę jak Maryja, by Chrystusa zanieść
ludziom. Miłość Boża przynaglała ją. W jej wnętrzu Przedwieczne Słowo
otrzymało postać i stało się dotykalne: w chlebie dla głodujących, w ubraniu
dla nagich, w napoju dla pragnących, w pociesze dla strapionych, w radości
dla smutnych. Elżbieta jest kobietą świadectwa Wcielenia Boga. Ona nie mówi lecz działa. O Kościele, w którym się tylko mówi,
można beztrosko zapomnieć. Kościół, który ma otwarte dłonie, dźwigające
ramiona i współczujące serca, pozytywnie przemienia świat od korzeni. Tak,
jak miłość Chrystusa w postaciach Eucharystycznych staje się Ciałem, tak
Eucharystia pragnie w chrześcijańskich czynach kontynuować obdarowywanie.
Dzień Komunii św. bez gestów miłości byłby dniem Komunii bez dziękczynienia.
Cud przeistoczenia we Mszy św. chce być kontynuowany w tym, że my tą siłą,
którą czerpiemy z Mszy św., przemieniamy niedostatek w błogosławieństwo,
smutek w pocieszenie, samotność w braterstwo i głód w nasycenie. Bóg kocha nas
nie w wielkich słowach lecz w tym, że w Chrystusie
stał się małym człowiekiem, by ludzi uczynić wielkimi. Nasza służba bliźnim
nie powinna ludzi upokarzać lecz ich czynić
wielkimi. Powinniśmy służyć ludziom z duchowym taktem i delikatnością, by
nasz dar ich nie upokarzał lecz czynił radosnymi.
Bóg miłując świat, jest mu bliski. Chrystus szuka i znajduje bliskość
Boga w adoracji Ojca. Św. Elżbieta szukała i znajdowała bliskość Boga w
codziennej modlitwie. Gdy szukano jej w domu, znajdowano zawsze na modlitwie.
W bliskości Boga odczuwała bliskość podopiecznych dzieci Bożych i to
doświadczenie nagliło Elżbietę do udręczonych i obciążonych. Jej miłość
bliźniego była jedynie drugą stroną miłości Boga. Ponieważ Elżbieta była
wielką kontemplatyczką, dlatego została szczodrą rozdawczynią. Z doczesnym
darem przynosiła ona biednym doświadczenie bliskości Boga. Kto nie zna
oblicza Boga przez kontemplację, w aktywności swojej nie rozpozna Go nawet
wtedy, gdy w poniżonych i cierpiących będzie ono promieniować.
Często wobec biedy ludzkiej jesteśmy bezsilni, gdy cierpienie jest
bardzo głębokie. Wtedy pomoże jedynie doświadczenie bliskości Boga i
chrześcijanina można w tym rozpoznać. Objawiać bliskość Boga w bezbożnym
świecie jest dziś bardziej niż pożądane. Dar, który przynosimy, otrzymuje
wartość i znaczenie dla odbierającego, gdy potrafi być odbiciem bliskości
Boga. Chrześcijanie są wybrani, by dawać świadectwo Słowu i modlić się
czynem. Złożone do modlitwy dłonie powinny stawać się obdarowującymi dłońmi,
a puste ręce powinny wypełniać się na modlitwie darami. Św. Elżbieta
zrozumiała to; Chrystus w jej wnętrzu był tak obecny, że jako człowiek
przechodziła przez świat, przypominając Chrystusa. Elżbieta szuka naśladowców
i zaprasza do naśladowania Pana.
Maryja z Nazaretu i
Elżbieta z Turyngii – prawzory chrześcijańskiej Caritas.
Nie tylko w pałacach rządzących i w parlamentach tworzona jest historia
świata. Przeznaczenie świata w sposób istotny zdecydowało się w komnacie
Nazaretu i w komnacie
Wartburga w Turyngii; dzięki Maryi, Matce Pana, i dzięki
Elżbiecie, służebnicy Chrystusa. Wszystkie domy opieki i miłosierdzia mają
dom macierzysty w komnacie Nazaretu. Ona jest jednocześnie dla wszystkich modelem wszelkiego Boskiego zmiłowania, którym zostają
ludzie obdarowani. Dom w Nazarecie – motyw po wielekroć przedstawiany:
Maryja zatopiona w modlitwie, naprzeciw Anioł Zwiastowania. Maryja zostaje
napełniona Duchem Świętym, który w człowieku kształtuje sposób życia.
Napełniona Duchem Świętym śpieszy przez góry, by być obecną przy swojej
krewnej w jej trudnej godzinie. Przychodzi nieprzymuszona
lecz z inicjatywy Ducha Świętego – przynaglało ją poczucie
powinności. „Radosnego dawcę miłuje Bóg” mówi św. Paweł (2Kor
9,7). Dlatego nienarodzone dziecko pod sercem Elżbiety podskoczyło pełne
radości. Elżbieta, palestyńska poprzedniczka św. Elżbiety z Turyngii,
wyśpiewała niezapomniany pierwszy werset antyfony Maryjnej w Kościele:
„Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła” (Łk
1,45). A Maryja odpowiedziała, intonując najpiękniejszą pieśń Kościoła Magnificat: „Wielbi dusza moja Pana” (Łk 1,46). Człowiek pełen Ducha Świętego pomaga i daje z
serca, dlatego jego dary w służbie bliźnim nie upokarzają, lecz czynią ich
radosnymi i śpiewającymi.
Z domu w Nazarecie prowadzi prosta linia do Wartburga w Turyngii.
Komnata z Nazaretu ma swoje odniesienie do komnaty w Wartburgu. Św. Elżbieta
jest wielką kontemplatyczką – gdy się jej
szuka w zamku, można ją znaleźć u stóp Ukrzyżowanego, tego prawzoru Bożego
zmiłowania. Duch Boży bierze ją w posiadanie tak, że zostaje ona poruszona i
przyjmuje styl i sposób życia Chrystusa, który chodził wielu drogami tego
świata, by szukać i uzdrawiać co zaginęło. Dlatego
ludzie mówią o Nim „dobrze uczynił wszystko” (Mk
7, 37). Św. Elżbieta tak samo wybrała się w drogę, by udręczonym i obciążonym
służyć. Ponieważ w pełni była uczennicą Pana, zachwycona i napełniona Jego
Duchem, obdarowywała i służyła z sercem tak, że potrzebujący nie byli
zdegradowani do przyjmujących jałmużnę żebraków, lecz zostali przyjęci jako
bracia i siostry, pożądani i kochani. Nie wystarczy ludzi nasycić chlebem,
trzeba im jeszcze dać radość życia, rozweselić, i o tym wiedziała św.
Elżbieta.
Z domu w Nazarecie poprzez Wartburg w Turyngii prowadzi wiele dróg do
chrześcijańskich domów. Elżbieta wzięła od Maryi z Nazaretu wzór, dlatego
sama stała się wzorem dla nas wszystkich, imiennie dla poszczególnych
pracowników odpowiedzialnych w pracy charytatywnej. Tak, jak duchowo była
uformowana komnata św. Elżbiety w Wartburgu, tak powinny być kształtowane
nasze domy, przytułki, według tych miar. Wtedy będą one miejscami modlitwy i
punktem wyjścia dla Bożego Miłosierdzia w naszym świecie. Człowiek modlący
się, kontemplatyk, staje się człowiekiem Caritasu. Jest on bratem i siostrą
Maryi z Nazaretu i Elżbiety z Turyngii; na modlitwie zostaje pociągnięty
Duchem Chrystusa i zachwycony Jego sposobem życia. Duch przynagla nas tak,
jak Chrystusa, Maryję i Elżbietę, na drogi do ludzi, którzy nas potrzebują.
Znajdujemy się wówczas nie pod przymusem powinności lub przykazania, ale
czujemy się pełnomocnikami i mocodawcami: „Wszystko mogę w Tym, który
mnie umacnia” (Flp 4, 13). W ten sposób i my
możemy z serca dawać i służyć tak, by ludzie dzięki naszej służbie odzyskali
radość życia. Maryja z Nazaretu, Matka Pana, i św. Elżbieta z Turyngii niech
będą ciągle uobecnianym prawzorem chrześcijańskiej caritas.
Tak, jak dla nich, niech i dla nas: źródłem naszej działalności będzie
Chrystus, a celem naszej pracy – człowiek; początkiem naszej
działalności modlitwa, a celem służba braciom i siostrom.
Córka niebieskiego Ojca
Uczennica Boskiego Syna
Świątynia Ducha Świętego
Już przeszło 750 lat żywe jest imię św. Elżbiety zarówno w oddawanej
jej czci jak i w naśladowaniu jej czynów. Ludziom, którzy jak św. Elżbieta żyli
i działali, jesteśmy winni wdzięczność za to, że w przeszłości i obecnym czasie imię św.
Elżbiety w słowie i działalności, we czci i w pracy, przez setki lat
zachowali żywe. Oni należą do błogosławionej i przynoszącej dobro tradycji.
Już prawie osiem wieków postać św. Elżbiety jest charytatywnym programem,
istotnym dla Kościoła we wskazaniach i praktyce. Ona wcieliła w życie
najlepsze tradycje naszego Kościoła. W niej, tej córce niebieskiego Ojca,
uczennicy Boskiego Syna i świątyni Ducha Świętego, powinniśmy jako
współpracownicy Caritasu Kościoła na nowo się orientować.
Kto Boga ma za Ojca, ten ma wielkie zaufanie do Jego wszechmocy i ma
zaufanie do Jego wielkiej miłości, darowanej ludziom. Boże
dzieci są dla niego siostrami i braćmi, którym lekką ręką oddaje to, co ma
dla ich dobra. Tutaj Elżbieta ukazuje się jednocześnie jako kochająca córka,
która swojego Ojca najlepiej rozumie. Ona widziała na swoim uprzywilejowanym
stanowisku i w swoich możliwościach powołanie, by jak Ojciec w niebie,
działać na ziemi jako córka. Dlatego udręczonym i chorym jej obecność dawała
ożywienie i siłę. Jako córka niebieskiego Ojca wiedziała Elżbieta z wielką
wrażliwością, że cała posiadłość w jej rękach jest dobrem powierzonym córce
na ziemi przez Ojca niebieskiego. To ją czyniło wolną i beztroską. Podobnie,
gdy po urodzeniu dziecka pochylała się nad kolebką, nie mówiła: ‘jesteś
moim dzieckiem’, ale zawsze: ‘jesteś Bożym dzieckiem’. W
swoim bogactwie widziała Elżbieta dzierżawę, która została powierzona jej
jako nie posiadającej. To jej dawało niezależność
przy książęcym stole – nie brała żadnego posiłku, który był nabyty
niesprawiedliwie. Dla swojej rodziny i narodu była dlatego
najlepszą matką, bo w pełni świadomie widziała i czciła w Bogu swojego Ojca.
Jako córka czuła się niesiona w ręku Boga i bezpieczna. Stąd w jej surowym
życiu tkwił Boski błysk, radość, beztroska, cierpliwość i zaufanie. Śmierć i
umieranie było dla niej prawdziwym przejściem, tzn. pójściem na miejsce,
gdzie już zawsze była w domu: do Ojca.
Charytatywna działalność, Caritas, nie może być oddzielona od miłości
do Chrystusa. Społeczność kościelna, która oszczędza na wystroju Bożego Domu
dla uwielbienia Chrystusa, nigdy nie ma pieniędzy dla biednych, uciskanych i
obciążonych. Gorąca miłość do Chrystusa, która była pasją Elżbiety, to
przyczyna jej rozrzutnego miłosierdzia w stosunku do biednych i chorych. W
kaplicy na Wartburgu u stóp Zbawiciela Elżbieta słyszy zwracającego się do
niej Chrystusa, takiego, jak w Ewangelii Łukasza jest opisany, i czyni ze swojego
życia magnam cartam.
Obraz Chrystusa w Ewangelii św. Łukasza ukazuje nam Zbawcę ubogich, dzieci,
kobiet, chorych i wszystkich, którzy w tamtym świecie nic nie znaczyli. W ten
sposób Elżbieta całkowicie przylgnęła do współczesnego jej św. Franciszka, który
w Ewangelii odkrył Chrystusa jako pokornego brata poniżonych. Elżbieta
znajduje Chrystusa w kaplicy i w pokoju chorych, spotyka Pana w adoracji i w
służbie chorym. Jest przez całe swoje życie wpatrzona we współczującego,
uzdrawiającego i pocieszającego Chrystusa. Elżbieta jest kontemplatyczką w
charytatywnej akcji. Służba człowiekowi jest dla niej najgłębszą służbą
Chrystusowi. Dlatego przez swoją posługę nie upokarza bliźnich, nie dopuszcza
do uzależnienia ich od siebie i nie daje odczuć, że jest ponad nimi.
Przeciwnie, w bliskości św. Elżbiety chorzy i ubodzy wiedzą, że są przez
Chrystusa przyjęci, zrozumiani, wyczekiwani i miłowani. Jej ojciec zakonny,
św. Franciszek, przez swoje stygmaty był podobny również w swojej zewnętrznej
postaci do zranionego Chrystusa. Elżbieta nosi rany Chrystusa w swojej duszy
i w swoim sercu, bo nędza tego świata ją głęboko zraniła. Dlatego jest na
zewnątrz delikatna, wrażliwa na godność szczególnie chorych, odsuwanych i
znieważanych. Dla chorych i biednych księżna jest jednym z nich, bo żyje już
nie ona, lecz Chrystus w niej i stała się wszystkim dla wszystkich. W
Elżbiecie Chrystus przyjął nowe oblicze i jak słońce oświeca mroki świata.
Jako uczennica Chrystusa Elżbieta jest mistrzynią chrześcijańskiej służby
zdrowia i Caritas.
„Duch jest tym, który ożywia, ciało na nic się nie zda” (J
6,63) mówi Pan. Elżbieta była świętą ujętą przez Ducha Świętego. Ona była
zafascynowana. Boża miłość rozlana była w jej sercu przez Ducha Świętego,
który został jej dany. Duch Boży w Zielone Święta zstąpił z nieba na ludzi i
założył swój Kościół, jedyny, który jest. W nim, tym Kościele, Elżbieta
otrzymała Ducha Świętego, który ją wszystkimi włóknami jej serca i duszy
zjednoczył z Chrystusem i tym samym z cierpiącymi bliźnimi. Elżbieta była napełniona
i zachwycona przez Ducha Chrystusa; na tej, która posiadała Jego Ducha mógł
Chrystus zawsze polegać. Jako Duch Pocieszenia i Emmanuel, Bóg nam bliski,
Chrystus w Elżbiecie znalazł człowieka, w którym dla smutnych i
przygnębionych mógł być dotykalny.
Imię św. Elżbiety jest programem dla życia i stylu pracy w katolickim
szpitalu. Św. Elżbieta jako córka niebieskiego Ojca, uczennica Boskiego Syna
i świątynia Ducha Świętego ukazuje nam Trójcę Świętą jako realny, społeczny
program naszego życia. Pozwala nam wiarę chrześcijańską odczuć jako pełną
mocy i energii, zdolną przemienić świat. My tę wszechmoc nazywamy łaską, ale
ona stawia ludzkość przed widzialnymi obowiązkami, by działalność twórczą na
gruncie religijnym, społecznym i humanistycznym uczynić skuteczną jak św.
Elżbieta. Ona jest wcieleniem tęsknoty za przyjściem Królestwa Bożego i za
tym, by było trochę „tak jak w niebie, tak i na ziemi”.
Wertykalny i
horyzontalny wymiar w tajemnicy Boga – tajemnica chrześcijańskiej
miłości bliźniego.
Pomiędzy pisaną Ewangelią a życiem świętych jest analogiczna różnica
jak pomiędzy nakreślonymi nutami a muzyką tworzoną przez śpiewających i
instrumentalistów. Minęło już prawie 800 lat od życia Elżbiety, która
wyśpiewała piękną melodię o Bożym Miłosierdziu, a wciąż nie możemy jej
zapomnieć w naszych uszach i w sercu. Ta melodia brzmi jak hymn o Krzyżu
Chrystusa, przez który na świat przyszła radość, jak śpiewa Kościół. Elżbieta
mogła swoje ręce tak daleko wyciągać do udręczonych na prawo i lewo, bo pion
jej życia – jednocześnie jej serca – stał w tajemnicy Bożej
doskonale pionowo i prostopadle. Dlatego jej życie nabrało profilu podobnego
do krzyża. Ona potrafiła gorąco umiłowany przez nią świat opuścić, ręce
ściśnięte własnymi zmartwieniami i pragnieniami rozluźnić, by całkowicie
oddać się Bogu jak w przepastną głębię, która niesie i której można wszystko
zawierzyć, nawet to, co jest niemożliwe. Tak przemieniło się życie Elżbiety w
życie Chrystusa. Chrystus nosił ją w swoim sercu; Jego miała na ustach; Jego
słowo brzmiało w jej uszach; Jego miała przed swymi oczami; Jego miłosierdzie
nosiła w swoich rękach; Jego tęsknota za chorymi przynaglała jej nogi.
Ewangelia czytana stała się Ewangelią żywą. Elżbieta była – tak jak
ojciec jej zakonu, Franciszek –żyjącym symbolem jej Ukrzyżowanego
Mistrza.
Tylko wtedy, gdy oś pionowa i pozioma naszego życia całkowicie stoi w
misterium Boga, jesteśmy w możności nasze ręce rozłożyć na prawo i na lewo,
nawet w odległe zakątki świata. Im bardziej serce zatopione jest w Bogu, tym
dalej sięgną ręce do siostry i brata. Im więcej niewierzących ludzi mamy
wkoło siebie, tym dalsze musi być rozpięcie naszych rąk i zasięg naszego
serca. Człowiek żyje nie tylko samym chlebem, lecz także każdym słowem, które
pochodzi z ust Boga (por. Mt 4, 4). Dlatego św.
Elżbieta ma rację, gdy mówi: „Człowieka nie tylko należy nakarmić, lecz
trzeba uczynić go szczęśliwym”. Ludzie wprawdzie rozwiązują jak maszyny
do pisania mnóstwo problemów i zadań – tylko jeden prawdziwy problem
nie może być rozwiązany: palący głód za nieskończonością i głód pragnienia
Boga. Nie możemy między siebie dzielić tylko chleba, musimy również dzielić
się naszą wiarą, tzn. jak Elżbieta wejść w postać krzyża, serce prostopadle w
tajemnicę Boga zanurzyć, ręce rozłożyć na prawo i na lewo do szukających
braci i sióstr. Elżbieta idzie z Wartburga do szpitala w Marburgu, do
bliźnich; tam nie rozdziela już darów lecz sama
staje się dzielonym darem Boga dla ludzi.
Największą religijną godziną Izraela było wygnanie. Nowemu Izraelowi,
Kościołowi Chrystusa, nie inaczej przeznaczono. On we wszystkich wewnętrznych
uciskach i ubóstwie może wielu uczynić bogatymi. Może innych ogrzać nawet
wtedy, gdy sam marznie. Słowo Chrystusa tylko ten dobrze usłyszał, kto może
przekazać je innym tak, jak to było w życiu św. Elżbiety.
Chrześcijanin ma w zarysie formę krzyża – to da się odczytać w
życiu św. Elżbiety. Chrześcijanin nie stoi sam lecz
w Chrystusie, w przeciwnym wypadku nie byłby żadnym chrześcijaninem.
Chrześcijanin stoi w Chrystusie przez wiarę i przez miłość do swoich
współbraci. Przez wiarę jest on wyniesiony ponad siebie, wgłąb
Boga. Przez miłość odnawia się, rozdaje na prawo i na lewo braciom i
siostrom, trwając w miłości Boga. Krzyż Chrystusa na nic się nie zda, jeśli
nie służy zmartwychwstaniu. Musi się samemu sobie obumrzeć, by powstać do
miłości. Taką jest Elżbieta w swoim człowieczeństwie i w życiu!
Odpłacanie miłością przynosi nam radość w Bogu, która jest naszą siłą.
Największym niebezpieczeństwem dla ludzkości, powodującym, że może wpaść ona
w strach, nie jest jakakolwiek katastrofa zewnętrzna lecz
wewnętrzna choroba, rak duszy, który niszczy radość życia. Bez radości życia,
bez ognia duszy, nie ma żadnego w pełni silnego religijnego życia, jedynie
ospałość i przeciętność. Wewnętrzna strona chrześcijańskiego powołania zwie
się radość w Panu. Św. Augustyn komentuje to podobnie, gdy mówi:
„Radujcie się w Panu, nie w świecie, tzn. radujcie się w prawdzie a nie
w złu! Radujcie się w nadziei na wieczność a nie w błysku próżności! W ten
sposób się radujcie, Pan jest blisko, o nic się już nie troszczcie”.
„I nie wódź nas na pokuszenie”
oznacza dzisiaj dla wielu: „nie wódź nas na pokuszenie, byśmy nie
wątpili i nie zwątpili w Twoją obecność i w Twoją dobroć!”. Nie łudźmy
się, pewnym rodzajem ateizmu jest możność mówienia wiele o Bogu, pięknie i
wyszukanie, ale nie z Nim. Bo rozmawiać z Nim znaczyłoby rzeczywiście
wsłuchiwać się w słowo żyjącego Boga i być Mu posłusznym. To trwanie w Woli
Bożej jest źródłem prawdziwej radości życia. W niej trwa Elżbieta jako
słuchająca i jako żywa w świecie Ewangelia, i świadczy o tym, co Kościół w
liturgii przekazuje: przez drzewo Krzyża przyszła na świat radość.
W Elżbiecie
Kazanie na Górze przemienia się ze słowa w czyn.
Osiem błogosławieństw na Górze Kazań Nowego Testamentu jest
odpowiednikiem dziesięciu przykazań Starego Testamentu. Z błogosławieństw
wypływa życiowy styl i orędzie Jezusa Chrystusa: ty, człowiecze, powinieneś
być szczęśliwym tzn. błogosławionym. Powinieneś być błogosławionym przez to,
że twojego Pana, twojego Boga, kochasz, i nie cierpisz obok Niego żadnych
bóstw cudzych. Wypełnianie Bożych przykazań przynosi człowiekowi już w tym
życiu łaskę i pełnię błogosławieństw, jednocześnie szczęście. Według wskazań
Jezusa Chrystusa człowiek nie powinien sobie tworzyć własnych przykazań.
Przyjaciel Jezusa Chrystusa zachowuje Boże przykazania samorzutnie. Św.
Elżbieta jest w centrum naszej uwagi, bo jest pośrodku tego, czego Chrystus
żąda. Św. Elżbieta jest normą i programem dla działania i życiowego stylu. Ta
uczennica Chrystusa była ze swym Panem - będąc dziewczyną, młodą kobietą i
matką - całkowicie zjednoczona, a równocześnie w pełni zjednoczona z ludźmi.
Zjednoczenie z Bogiem zakłada zawsze jedność z udręczonymi i obciążonymi tego
świata. „Błogosławieni ubodzy przed Bogiem, bo im należy się Królestwo
niebieskie” (por. Mt 5,3) - to istotny rys
św. Elżbiety. Sama uboga, wielu ubogacała, bo ubogie serce mają ci, którym
Bóg sam wystarcza; jednak nie w tym sensie, że Bogiem muszą się zadowolić, bo
wszystkiego innego im brak. Nie, bo św. Elżbiecie niczego nie brakowało, lecz
jej serce było tak wymagające, że zadowalała się jedynie samym Bogiem. Jeśli
bogactwo, pieniądze dyspensują nas od Boga, to dlatego,
że pieniądz zajmuje nam miejsce Boga; kiedy jednak mamy świadomość Bożych
nadprzyrodzonych bogactw, to ta wiedza dyspensuje nas od pieniędzy. Ubóstwo w
rozumieniu św. Elżbiety i św. Franciszka nie jest zwykłą rezygnacją z
posiadania, lecz oznacza takie zaufanie do Bożych bogactw i pasjonującą
miłość do ubogich tego
świata, że dla ich dobra stajemy się ubogimi. Skoro jednak
radośniej jest dawać niż otrzymywać, to fakt ten czyni ubóstwo również
szczęśliwym. Dlatego św. Elżbieta, uboga i szczęśliwa postać w prawdziwym
sensie tego słowa, na przestrzeni setek lat nie straciła nic ze swojej siły
przyciągania. Swoim ubogim sercem zaspokajała wiele wyzwań tego świata i to
nie tylko „z pompą i paradą”, lecz błyskiem i glorią, bo Bóg jej
Sam wystarczał. Jej dobroć serca podnosiła nic nie
znaczących a jej szczodrość dźwigała małych do godności. Uboga św.
Elżbieta stała się błogosławieństwem dla świata i jest nim aż do dziś.
„Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać
będą” (Mt 5, 8) – te słowa Kazania na
Górze definiują dokładnie serce św. Elżbiety. Czyste serce oznacza serce bez
wyrachowania, bez dwulicowości, bez fałszywych intencji, bez egoistycznych
interesów. Tak, jak Chrystus opisał Natanaela:
„Patrz, oto prawdziwy Izraelita, człowiek bez fałszu” (J 1, 47),
tak ukazuje się św. Elżbieta poprzez stulecia na obliczu Kościoła. W takim
czystym sercu mogły się głęboko wyryć wszystkie niedostatki ludzi. To jest
fascynujące; św. Elżbieta łatwo ujmowała Boga i ludzi, bo jej serce było
wolne. Prostota i przejrzystość jej serca ukazują oczom właściwe potrzeby
ludzkie. Wolność serca wprawia w ruch dłonie – otwierają się one dla
potrzebujących. W homilii otwierającej ostatni synod Ojciec św. Jan Paweł II
powiedział: „Biskupi muszą za przykładem Jezusa, bez osobistych
korzyści, służyć zbawieniu dusz ludzkich”. A my dodajemy „jak św.
Elżbieta” - pisze kard. J. Meisner.
Wszyscy pracujący w katolickiej instytucji powinni rozwijać wysoką
kulturę serca. We Mszy św. po Ojcze nasz modlimy się: uchroń nas od
wszelkiego zła! – tzn. pomóż nam, by nasze
serca nie były smutne od zazdrości, egoizmu, zawiści i nieżyczliwości, od
słuchania obmów i plotek, i jak te wszystkie choroby zagubionych dzieci
Bożych się nazywają. Św. Elżbieta z jej czystym sercem jest miarodajna, tzn.
powinniśmy brać wzór z niej a nie z dzisiejszych utartych standardów lub wyimaginowanych
pragnień.
Bóg dosłownie powiesił swoje Serce na haczyku wędki, gdy Jezus Chrystus
stał się człowiekiem. A Jezus Chrystus powiesił swoje Serce w św. Elżbiecie,
by mnóstwo ludzi wyłowić i wydobyć z nędzy. Teraz kolej na nas. Czy moje
serce jest na haczyku Boga w ten sposób, że ludzie mogą go kawałek ugryźć? Za
to każdy z nas nosi własną odpowiedzialność. Nie wiemy, jak długo będziemy w
służbie św. Elżbiety dla dobra ludzi, dlatego wykorzystajmy czas! „Ach,
chciejcie dzisiaj słuchać Jego głosu! Nie zatwardzajcie
waszych serc…” (PS 95, 77)
„Błogosławieni czyniący pokój, bo będą nazwani dziećmi
Boga” (Mt 5, 9). Elżbieta czyniła ludzi
radosnymi, a nie tylko najedzonymi, ponieważ rozprzestrzeniała atmosferę
pokoju. Jak wiadomo z orzeczenia psychologów, przeważający wpływ na życie
człowieka ma atmosfera otoczenia, w której żyje. Za
dobrą atmosferę domu odpowiedzialny jest każdy poszczególny pracownik. To
jest tak, jak na obrazie mozaikowym. Obraz mozaikowy jest jedynie wtedy
kompletny, jeśli każdy pojedynczy kamyczek na swoim miejscu spełnia swoją
rolę i żadnego nie brakuje. Nie może mnie zabraknąć tam, gdzie jestem
potrzebny. Teraz każdy powinien przed obrazem św. Elżbiety zadać sobie takie
pytanie: czy to, co ma miejsce w moim życiu, istnieje jedynie
dlatego, że jest w nim obecny Jezus Chrystus? – tak, jak ubóstwo i czystość serca św. Elżbiety jest
wiarygodna jedynie dzięki Jezusowi Chrystusowi? To nie były żadne dodatkowe
działania ascetyczne św. Elżbiety, lecz całkiem zrozumiałe reakcje
wypływające z bliskości z Chrystusem. Atmosfera pokoju, miłosierdzia i
miłości ma miejsce jedynie wtedy, gdy są ludzie, jak św. Elżbieta, których
życiowy styl jest tylko wtedy zrozumiały, gdy obecny jest w ich życiu Jezus
Chrystus.
W katolickich domach i instytucjach nikt nie pracuje sam dla siebie,
lecz we wspólnocie. Czy jest to współpraca w duchu Chrystusa, który
powiedział: „gdzie dwóch lub trzech zgromadzi się w imię moje, tam
jestem wpośród nich”? (Mt 18, 20)
Chrześcijańskie instytucje powinny odzwierciedlać współpracę w bliskości
Chrystusa tak, by jeden o drugim wiedział, że jest blisko niego, a
równocześnie pragnął być blisko Chrystusa. Każdy z
każdym powinni codziennie z uściskiem dłoni – bez wielu słów –
wszystko uzgodnić: będziemy dzisiaj razem pracować, razem myśleć, razem czuć
się odpowiedzialnymi i działać tak, by Pan jako trzeci mógł być wśród nas.
Wtedy oblicze takiej instytucji kościelnej będzie przemienione i przez to
oblicze będziemy spoglądać w dobre oczy św. Elżbiety, która pragnęła
wszystkich uszczęśliwiać. Jaka wspaniała perspektywa. Wówczas
domy i instytucje kościelne będą bezkonkurencyjne, jeżeli tylko będzie w nich
ewangeliczny profil św. Elżbiety.
Elżbieta i
Weronika – w nich płonęła miłość Pana.
Na drodze krzyżowej Pana stoi dzielna solidarność – św. Weronika
z Jerozolimy. Na drodze krzyżowej ludzkości, która również jest drogą
krzyżową Pana, stoi dla pocieszenia wielu św. Elżbieta z Turyngii. Jedna
podaje umiłowanemu Panu chustę i otrzymuje w zamian Boskie Oblicze Mistrza.
Druga pokazuje swojemu mężowi różę w fartuchu, bo dusza człowieka częściej i
bardziej potrzebuje róży niż kawałka chleba dla żołądka, i otrzymuje w zamian
zrozumienie swojego małżonka. „Pozwól mi stanąć, gdzie wieją wichry i
nie oszczędzaj mnie!” – pewnie tak brzmi
modlitwa, która spełniła się w życiu Weroniki i Elżbiety. W tym czasie, gdy
uczniowie boją się publiczności i znikają jak proch na wietrze, stoi dzielna
i odważna św. Weronika obok krzyża dźwiganego przez Chrystusa. Podobnie młoda
kobieta z Wartburga nie daje się powstrzymać i zastraszyć drwinami otoczenia.
Schodzi na dół do miasta, by spotkać się z nędzą, chorobami i ubóstwem. Młoda
kobieta na Wartburgu nie jest obrazem słabości, obolałości, próżności i
przewrażliwienia, lecz jest pełna cierpliwości, dzielności i uprzejmości. Ona
nie biega po trampolinie publicznych opinii i trendów, lecz samotnie idzie
krzyżową drogą Chrystusa, na której spotyka udręczonych i obciążonych,
siostry i braci. Elżbieta nie jest związana samouwielbieniem, własną
doskonałością czy własną niewystarczalnością, ale wolna, gotowa do usług Panu
w ludziach. Jej piosenka nie brzmi „Nie ma nad wygodę”, lecz
„żal mi tego ludu”. To wszystko u św. Elżbiety nie jest owocem
jej ascezy, lecz zrozumiałą konsekwencją jej przynależności do Chrystusa.
Dlatego jej styl życiowy nie jest nacechowany znieczulicą czy ponuractwem lecz świętością i radością. „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec
mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać.”
(J 14, 23) To jest tajemnicą życiową św. Elżbiety. Jej pasjonująca miłość
Boga czyni z niej mieszkanie Boga, w którym On może rozporządzać i przebywać
tak, jak chce. Św. Elżbieta nie widzi w swojej inicjatywie dla ludzkości nic
nadzwyczajnego. Reaguje bardzo przelękniona, gdy ludzie ją o to zagadują.
„Przecież to powinno być samo przez się zrozumiałe w świecie” i
„gdy Bóg w naszym sercu czyni mieszkanie”. Elżbieta jest
mistyczką czynu. Co w swoim sercu otrzymuje od Boga, to przez swoje ręce
ofiarowuje dalej ludziom. Serce stanowi centrum
człowieka. Św. Augustyn pisze: „Cor incurvatum in se”, tzn. serce samo w sobie jest zniekształcone.
Miłość przekształca człowieka z kształtu kuli w kształt krzyża. Otrzymuje on
wtedy otwarte ręce, niosące ramiona, i przebite serce. Po raz pierwszy stało
się to widoczne w Chrystusie. Miłość, która w Trójjedynym
Bogu jest czystym uniesieniem wzwyż czyli czystą
wertykalnością, przyjmuje ludzką postać, która jest całkowitą
horyzontalnością; Chrystus jest w pełni związany z ziemią a pomimo tego nie
przestaje być Bogiem. Ta wertykalność powiązana z horyzontalnością w jednej
osobie tworzy krzyż, tworzy ukrzyżowanego. Każda miłość krzyżuje. To wiemy z
pewnością, gdy komuś umiłowanemu powiemy: „kocham cię aż do
bólu”.
Pewne słowo Pana, którego nie ma w Biblii brzmi:
„Kto Mnie jest blisko, jest blisko ognia”. Ten ogień Pana
jest jak siła, która wyrywa człowieka z kształtu kuli i daje mu formę krzyża;
z pięści człowieka czyni otwarte dłonie, z łokci – niosące ramiona, z
serca niezmierzoną głębię; sprawia, że człowiek przestaje się kręcić wkoło
siebie, lecz natychmiast czyni to wokół innych. Św. Elżbieta, która stoi
przed naszymi oczami, została wciągnięta z Chrystusem w ten proces
przekształcenia. „Jeśli Mnie kto miłuje,
będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do
niego, i będziemy u niego przebywać.” (J 14, 23) Ta zażyłość z Bogiem
nie jest sprawą pobożnych min, religijnych szeptów lub czcigodnych
fundatorów, lecz dzielnych, szczodrych i wspaniałomyślnych ludzi tego typu,
co Elżbieta i Weronika.
„Panie, pozwól mi stać, gdzie wieją wichry i nie oszczędzaj
mnie!”. W Chrystusie nie ma żadnych wygodnych miejsc, przy Jego boku
wymagana jest inicjatywa.
W dechrystianizowanej Europie pożądani są tacy ludzie, którzy
wychodzą na drogi szukać Pana, w dzielności i solidarności; lub ci, którzy
przy drogach tego świata wznoszą przystanie Bożej miłości, by udręczonych i
obciążonych przynajmniej na jakiś czas przyjąć. Potrzebujący są u nich
otoczeni miłosierdziem Boga w ludzkiej postaci. Weronika podała Panu chustę
solidarności i otrzymała czcigodne Oblicze Chrystusa. Elżbieta podała Panu w
dłoniach biednych chleb miłości i otrzymała za to Jego podziękowanie, gdy
powiedział: „Mnie to uczyniłaś” (por. Mt
24, 30). Jakim szczęściem jest, że możemy dzisiaj służyć Panu jak kiedyś
Elżbieta a wcześniej Weronika.
|
|
Strona główna
Czasy świętej Elżbiety
Turyngia - Wartburg
Hesja - Marburg
Kanonizacja
Franciszkańska Święta
Chronologia życia św. Elżbiety
Edyta Stein: Kształtowanie życia
w duchu św. Elżbiety
Radosna w
łasce Bożej wg kard.
Joachima Meisnera
Uwierzyliśmy miłości –
List
generałów
franciszkańskich
Bibliografia
Pieśń
Ilustracje
|