KANONIZACJA
Wiadomość o
śmierci Elżbiety rozprzestrzenia się błyskawicznie. W ciągu kilku godzin zbierają
się wokół jej zwłok ludzie, odcinając kawałki odzienia, pukle włosów, a nawet
kawałki ciała, dla zabezpieczenia się w uzdrawiające relikwie. Wszyscy są
przekonani o jej świętości. Po trzech dniach, 19 listopada, zostaje
pogrzebana w kaplicy szpitalnej św. Franciszka. W krótkim czasie organizuje
się pielgrzymka do grobu Elżbiety. Liczne cuda, mające miejsce przy jej
grobie i rozgłaszane, przyczyniają się, że do Marburga zjeżdżają tłumy.
Konrad z Marburga zwraca się do papieża z prośbą o wszczęcie procesu
kanonizacyjnego, a szpital oddaje w posiadanie landgrafów Turyngii. W
sierpniu 1232 roku pod przewodnictwem arcybiskupa Mainzu
następują przesłuchania uzdrowionych. Zostają sporządzone protokoły zeznań
świadków, między innymi "książeczka z wypowiedziami czterech
służących" i wspomnienia kobiet związanych z Elżbietą za jej życia.
Konrad wysyła ekspedycję do Kurii Rzymskiej a do sprawozdania dołącza
napisany przez siebie list z krótkim życiorysem Elżbiety "Summa vitae". Jest to jedyne jego dzieło literackie i
najważniejsze źródło do poznania życia Elżbiety. Oto jego treść:
"Dwa lata wcześniej, zanim Elżbieta została powierzona mojej pieczy,
jeszcze za życia małżonka, zostałem jej ojcem duchownym. Zastałem ją boleśnie
skarżącą się, że nigdy nie chciała wiązać się małżeństwem, by móc życie
ziemskie zakończyć w stanie dziewiczym. Gdy w tym czasie jej małżonek udał
się do cesarza do Apulii, w całych Niemczech nastała ciężka drożyzna, wielu
zmarło z głodu. Natychmiast siostra Elżbieta zaczęła wykazywać w działalności
duchową siłę swoich cnót. Jak dotąd była pocieszycielką ubogich, tak teraz
bez zastanowienia stała się żywicielką głodnych. Blisko
swojego grodu kazała wybudować szpital, w którym przyjęła wielu chorych i
słabych; również wszystkim, którzy prosili o jałmużnę, udzielała bogatego
wsparcia miłosierdzia. I nie tylko tam, lecz w całej zarządzanej posiadłości
jej męża, przeznaczyła wszystkie zapasy z czterech dworów w takiej ilości, że
w końcu dla dobra biednych sprzedała wszystkie swoje kosztowności i bogate
stroje. I miała zwyczaj dwa razy dziennie, rano i koło wieczora, odwiedzać
wszystkich chorych, nawet osobiście posługiwała tym, których choroba była
najbardziej odrażająca; jednym podawała pożywienie, innym słała łóżka,
jeszcze innych nosiła na swoich plecach i wykonywała wiele takich posług
miłości bliźniego, a w tym wszystkim, jak się potem okazało, jej świętej
pamięci małżonek nie był przeciwny jej życzeniom i woli. Potem, gdy jej
małżonek zmarł, Ojciec Święty postanowił powierzyć ją mojej opiece. W swoim
wielkim pragnieniu wysokiej doskonałości pytała mnie, czy ma żyć w pustelni,
czy w klasztorze, czy w jakimś innym stanie mogłaby zdobyć wysokie zasługi. W
końcu jej duszę opanowało pragnienie i tego chciała wymóc na mnie wśród wielu
łez, żebym pozwolił jej od drzwi do drzwi żebrać. Gdy jej stanowczo
odmówiłem, odpowiedziała "uczynię to, w czym Wy nie będziecie mi już
mogli przeszkodzić". I wtedy w Wielki Piątek, gdy ołtarze były obnażone,
położyła swoje ręce na ołtarz w kościele jej miasta, który przekazała Braciom
Mniejszym i w obecności niektórych braci zrezygnowała z więzi z rodzicami, z
dziećmi, wyrzekła się własnej woli, całego przepychu świata i wszystkiego, co
Zbawiciel w Ewangelii radził się wyrzec. [(Mt 19,
29) "I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca
lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne
odziedziczy."] Gdy również chciała zrezygnować ze swojego majątku,
wstrzymałem ją od tego, żeby mogła uregulować powinności męża wobec biednych,
którym tak, jak chciałem, z wpływających dziesięcin dawała jałmużnę. Po tym
dniu jednak była jeszcze zdania, że w końcu zostałaby porwana przez urok
świata i światowego przepychu tej ziemi, w której za życia swojego męża żyła
w pełnym dostatku, i dlatego poszła za mną, wbrew mojej woli i życzeniu, do
Marburga, leżącego na granicy posiadłości jej męża. Tam wybudowała w mieście
szpital i udzieliła schronienia chorym i słabym. Najbardziej ubogich i
pogardzanych posadziła przy własnym stole. Gdy ją z tego powodu upomniałem,
odpowiedziała, że od nich otrzymuje specjalne łaski i pokorę, i jako dowód,
że była mądrą kobietą, ujawniła mi całe swoje wcześniejsze życie i
powiedziała, że musi to wszystko, co ma za sobą, przez odwrotne uczynki
wyrównać i szuka sposobu naprawy. A ja ją uświadomiłem, że skoro chce być
doskonałą, musi wszystkie zbędne służące odesłać i poleciłem jej, że tylko
trzema osobami musi się zadowolić; jednym świeckim bratem, który załatwia
konieczne sprawy, jedną pobożną ułomną panną i jedną szlachcianką wdową,
głuchą i bardzo nieprzyjemną; w tym celu, by z pomocą tej usługującej jej
pokora była pomnożona a przez ową niemiła wdowę jej cierpliwość była
ćwiczona. Wtedy, gdy służąca przygotowywała warzywa, ona, władczyni, zmywała
naczynia. Oprócz tego Elżbieta wzięła sparaliżowanego chłopca, który nie miał
ani ojca ani matki, i cierpiał na bezustanne krwotoki; jemu słała łóżko nocą,
aby się umartwić, na swoim posłaniu i dobrowolnie męczyła się, musząc od
czasu do czasu w nocy, sześć razy - niekiedy więcej, na swoich ramionach
dźwigać go dla spełnienia naturalnych potrzeb; dbała o jego ścierki, które,
jak to przy takich chorych się zdarza, były mocno zabrudzone, i własnymi
rękami je prała. Gdy chłopiec zmarł, wzięła bez mojej wiedzy trędowatą
dziewczynkę do pielęgnacji i ukryła ją w swoim domu. W takim stopniu
świadczyła ludzkie posługi, że nie tylko się upokarzała, by
podać posiłek, słać łóżko, myć, lecz jeszcze zdejmowała buty; przy tym
prosiła wciąż, by postarały się, aby z tego powodu nie była obwiniana. Gdy ja
i tak dowiedziałem się o tym, to - Bóg niech mi wybaczy - w okrutny sposób ją
wychłostałem, gdyż bałem się, że się zarazi. Gdy oddaliłem trędowatych i dla
głoszenia kazań byłem daleko, wzięła ona ubogiego i całkiem, ale to całkiem
na świerzb chorego chłopca, który nie miał w ogóle włosów na głowie, by go
wyleczyć z tego świerzbu i starała się go pielęgnować myciem i lekarstwami -
od kogo się tego nauczyła, nie wiem; ten właśnie chłopiec siedział przy jej
łóżku, kiedy umierała. Pomimo jej nieustannych czynów miłości bliźniego,
wyznaje to przed Bogiem, nie widziałem chyba kobiety żyjącej w tak głębokiej
kontemplacji. Także niektórzy zakonnicy i zakonnice często spostrzegali, że
gdy wracała z samotnej modlitwy, jej oblicze niezwykle jaśniało, jakby w jej
oczach błyszczały promienie słoneczne. Gdy, co się często zdarzało, kilka
godzin trwała w stanie zachwytu, wtedy nie przyjmowała długo żadnego posiłku
lub bardzo mało. Gdy wreszcie zbliżał się czas jej śmierci, a ona przecież
była zdrowa, podczas gdy mnie dręczyła dość ciężka choroba, pytałem, jak
sobie po mojej śmierci chce urządzić życie. W odpowiedzi na to pytanie
przepowiedziała mi z całą świadomością swoją śmierć. Jednak czwartego dnia po
tej rozmowie zachorowała i gdy była już ponad dwanaście dni chora, odmówiła,
to było trzeciego dnia przed jej śmiercią, wszystkim osobom świeckiego stanu
dostęp do siebie; także wszystkim szlacheckiego urodzenia, którzy mimo to
licznie przybyli ją odwiedzić, nie pozwoliła wejść. Gdy wtedy oni zapytali,
dlaczego w taki sposób zostali wykluczeni, odpowiedziała siedzącym przy jej
łożu, że chce teraz rozmyślać o surowości sądu ostatecznego i o swoim
wszechmocnym Sędziu. Potem w niedzielę przed oktawą
święta św. Marcina (16 listopada 1231 roku), po jutrzni wysłuchałem jej
spowiedzi, ale w ogóle sobie nie wyrzucała, że już długo się u mnie nie
spowiada. I gdy ja zapytałem, jak rozrządzi posiadanym dobrem i sprzętem,
odpowiedziała, że wszystko, co wydaje się, że jeszcze posiada, należy do
ubogich i prosiła mnie, bym wszystko między nich rozdzielił oprócz ubogiej
sukni, którą miała na sobie i w niej chciała być pochowana. Następnie, w
przeciągu godziny, przyjęła Ciało Pana i potem aż do nieszporów mówiła wiele,
co najlepszego słyszała w kazaniach, szczególnie o wskrzeszeniu Łazarza i jak
Pan przy jego wskrzeszaniu płakał. A gdy te słowa poruszyły niektórych
zakonników i zakonnice do łez, powiedziała: "Wy, córki jerozolimskie,
nie płaczcie nade mną, tylko nad sobą". Potem zaniemówiła, a z jej
wnętrza bez żadnego poruszania wargami słychać było miłe dźwięki. Gdy
siedzący wokoło pytali ją, co to jest, spytała, czy oni też słyszeli
śpiewające głosy. Przy tym leżała w zachwycie, jakby napełniona niebieską
radością i z wielkim wzruszeniem aż do pierwszego piania koguta i wtedy
powiedziała: "Spójrz, nadchodzi godzina, w której Dziewica
porodziła." Następnie pełna skupienia poleciła wszystkich obecnych Bogu
i zakończyła życie jakby słodko zasypiając. Mnisi z zakonu cystersów i wiele
innych duchownych zakonnych, gdy dowiedzieli się o jej śmierci, przyszli z
całej okolicy do szpitala, gdzie miała być pochowana. Na razie ona pozostała,
gdyż pobożne głosy ludu żądały, by do nadchodzącej
środy nie była pogrzebana. Oprócz tego, że była blada, nie było innych oznak
śmierci, jej ciało pozostało elastyczne, jak za życia i rozchodziły się
przyjemne wonie. W dzień po jej pogrzebie szybko Bóg rozpoczął za przyczyną
swojej służebnicy działać, ponieważ pewien mnich cysterski został przy jej
grobie uzdrowiony z choroby mózgu trwającej ponad 40 lat i przysiągł o tym
przy mnie i w obecności proboszcza z Marburga."
A oto jak lata dziecięce Elżbiety wspomina służąca Guda, która dzieliła z nią potem życie tercjarki
przy szpitalu św. Franciszka:
"Gdy Elżbieta nie miała jeszcze pięciu lat i wcale nie umiała czytać i
pisać, to często padała na twarz przy ołtarzu i rozkładała przed sobą
psałterz jak do modlitwy. Jako dziecko bardzo często klękała w ukryciu i
każdą okazję wykorzystywała, by niezauważalnie wejść
do kaplicy. Gdy była obserwowana przez służące, to pod pozorem, że biegnie do
dzieci bawić się niespodziewanie wpadała do kaplicy. Klękała prze ołtarzem,
składała ręce jak do modlitwy i pobożnie modliła się, twarzą prawie do ziemi.
Przy zabawie w kręgle i przy każdej innej zabawie polecała się Bogu i
przyrzekała zmówić kilka Ave Maria, jeśli zwycięży.
Gdy zwyciężała przy zabawie w kręgle, to dziesiątą część zdobyczy oddawała
biedniejszym dziewczynkom. I za każdy drobny upominek żądała od odbierającej
zmówienia kilka Ojcze Nasz. Gdy przy zabawie z góry spodziewała się zwyciężyć,
wtedy mówiła: teraz wycofuję się z zabawy z miłości do Boga. W czasie tańca
wkoło wykonywała tylko jeden okrąg i przyjaciółkom wyjaśniała: jedna runda
wystarczy dla świata, z następnych rezygnuję z miłości do Boga. Podobnych
czynów spełniała wiele. Starała się zobowiązywać do różnych małych umartwień
dla Boga, np. w świąteczne dni przed Mszą św. nie
zakładała ozdobnych rękawów, w niedzielę rano, gdy było zimno, nie wkładała
rękawiczek. Rezygnowała z tych środków, by na zewnątrz nie być próżną i zamiast
tego wolała już w dzieciństwie pokornie myśleć o Bogu."
Lata życia małżeńskiego Elżbiety wspomina służąca Isentruda,
również późniejsza tercjarka przy szpitalu św. Franciszka:
"Świątobliwa Elżbieta, moja księżna, była zawsze, już za życia swojego
męża, pełna bojaźni Bożej, pokorna, łagodna, pobożnie oddana modlitwie.
Często służące mruczały niezadowolone, gdy śpieszyła przed nimi do kościoła i
zawsze ukradkiem po wielekroć klękała. Świątobliwa Elżbieta wstawała nieraz w
nocy, by modlić się, pomimo, że jej mąż upominał ją przy tym, by nie
szkodziła swojemu zdrowiu. Nieraz jej ręce trzymał w swoich, gdy się modliła
i z troską o jej samopoczucie prosił, by położyła
się z powrotem. Ona polecała swoim służącym, żeby ją często w nocy budziły na
modlitwę. Czasem jej mąż przy tym dalej spał, a czasem udawał, że śpi. My,
służące, byłyśmy zatroskane, by nie przeszkadzać naszemu panu przy budzeniu;
pytałyśmy się jej, jak to zrobić. Ona nam poradziła, byśmy
ją ciągnęły za palce u nóg. Razu pewnego pociągnęłam za palce pana. On się
obudził, ale gdy spostrzegł moją pomyłkę, nie denerwował się. Bardzo często
modlitwy przeciągała tak długo, że zasypiała na dywanie przy swoim łóżku. Gdy
myśmy jej robiły wyrzuty, że niechętnie śpi przy swoim mężu, odpowiedziała: Jeśli ja też nie zawsze mogę się modlić,
przynajmniej od mojego kochanego męża odrywam się, żeby przez to mojemu ciału
zadać gwałt.
Gdy miała odwiedziny światowych dam, mówiła do nich jak kaznodzieja o Bogu.
Gdy jej się nie udawało, by zrezygnowały ze swojej
próżności - np. z tańców, obcisłych rękawów, albo
nie wplatały we włosy jedwabnych, ozdobnych wstążek lub innych zbytecznych
ozdób - to chciała, żeby przynajmniej z niektórych z tych ozdób zrezygnowały
i dlatego przesyłała im bardziej odpowiednie, skromniejsze rękawki.
Używała tylko takich dochodów męża, które były uczciwego pochodzenia i które
nie obciążały sumienia. Trzymała się tego tak ściśle, że przy stole u boku
swojego męża nie akceptowała wszystkiego, co pochodziło z wymuszanych przez
urzędników dziesięcin. Sięgała tylko po te potrawy, o których wiedziała, że
są z uczciwej majętności jej męża. Gdy były przynoszone potrawy z wymuszonych
dziesięcin, wtedy zajmowała się rozdawaniem między rycerzy i panów,
dzieleniem chleba i podawaniem posiłków, aby stworzyć pozory, jakby sama
jadła. Z tego powodu usługując przy stole męża, często odczuwała głód i
pragnienie."
Na początku roku 1233 specjalna komisja papieska dokonuje przesłuchań
świadków według wymaganych przepisów. W lipcu tegoż roku Konrad z Marburga
zostaje, w związku z jego funkcją inkwizytora, zamordowany przez innowierców.
Tymczasem najmłodszy szwagier Elżbiety, Konrad z Turyngii, poruszony do głębi
heroizmem jej życia, funduje w Marburgu klasztor Zakonu Niemieckiego
(rycerski zakon szpitalny, w Polsce zwany Zakonem Krzyżaków). Latem 1234 roku
jedzie do Rzymu; uzyskuje przyłączenie fundowanego przez Elżbietę szpitala i
kościoła św. Franciszka w Marburgu do Zakonu Niemieckiego oraz czyni dalsze
starania o kanonizację księżnej. W październiku ukazuje się bulla papieża
Grzegorza IX, kontynuująca proces kanonizacyjny. Zakon Niemiecki staje się
teraz stróżem i opiekunem grobu zmarłej księżnej. W listopadzie Konrad zrzeka
się tytułu grafa i wstępuje do Zakonu Niemieckiego. W styczniu 1235 roku
następna komisja papieska prowadzi ostatni już proces przesłuchań. Papież w
związku z trudną sytuacją czasowo rezyduje w Perugii. Termin kanonizacji
zostaje wyznaczony na Zielone Święta. 27 maja 1235
roku papież Grzegorz IX udaje się procesyjnie do kościoła dominikanów w Perugii
i tu ogłasza Elżbietę Wegierską, zwaną też Elżbietą
z Turyngii, świętą Kościoła katolickiego, na co wszyscy obecni odpowiadają
gromkim śpiewem Te Deum. Bulla kanonizacyjna nazywa
świętą Elżbietę "nowym dziełem". Dziełem nieporównanej piękności,
które stworzył Duch Święty; naczyniem Ducha Świętego, również na skutek
błogosławieństwa, jakie jej życie i działanie jeszcze i dziś zlewa na świat i
Kościół. Papież Grzegorz IX sam osobiście ułożył liturgię mszalną i officium brewiarzowe na doroczne święto św. Elżbiety,
które ustanowił dla całego kościoła na dzień jej śmierci. Teksty te Kościół
stosował w liturgii aż do reformy Soboru Watykańskiego II.
W sierpniu 1235 roku zostaje położony kamień węgielny kościoła pod wezwaniem
św. Elżbiety w Marburgu, pierwszego w Niemczech gotyckiego kościoła. 1 maja 1236 roku Marburg widzi zebraną wielką rzeszę ludzi
oblegających miasto, niektóre przekazy mówią o milionie ludzi;
nieprzewidziana ogromna liczba duchownych i świeckich, wysoko stojących
możnowładców, a na ich czele cesarz Fryderyk II w pokutnym stroju i boso
podchodzi do trumny Elżbiety, gdy przeprowadzane są ceremonie, związane z
kanonizacją. Obecny jest landgraf Turyngii z całą rodziną i dziećmi Elżbiety.
Cesarz koronuje głowę zmarłej bardzo cenną koroną, a następnie głowa zostaje
umieszczona we wspaniałym królewskim relikwiarzu; szczątki świętej wystawione
są do publicznej czci. W roku 1250 relikwie św. Elżbiety przeniesione są do
dostojnego sarkofagu, który stoi do dziś w kościele jej imienia w Marburgu,
obecnie jednak jest pusty. W XVI wieku, w okresie reformacji, pośmiertne
szczątki św. Elżbiety usunięto z kościoła, by zlikwidować jej kult i tłumy
pielgrzymek. Rozproszyły się po Europie (m.in. są w Wiedniu w kościele
klasztornym św. Elżbiety), ale prawdopodobnie zostały też zakopane, być może
w podziemiach kościoła w Marburgu. Nie ma dziś o nich żadnych pewnych
wiadomości. Nie to jest jednak ważne. Ważne jest to, co czyniła Elżbieta i
czyni do dziś. Pozostaje jedną z najbardziej fascynujących świętych katolickich
i cieszy się ciągle, przeważnie w Hesji i Turyngii, również w kręgach
ewangelickich, popularnością i miłującą, wdzięczną pamięcią. Fascynuje
radykalizmem, zachwyca głębokim człowieczeństwem i wciąż nas prowokuje i
mobilizuje do takiej samej fascynacji Chrystusową Ewangelią.
*
Gotycki kościół św. Elżbiety w Marburgu,
XIII wiek
Portal wejściowy
Nawa główna
Kościół św.
Elżbiety w Marburgu, najwcześniejszy czysty gotycki kościół w Niemczech,
początkowo miał trzy funkcje: jako jedno z najważniejszych miejsc
pielgrzymkowych Zachodu ze względu na relikwie św. Elżbiety, jako miejsce
pochówku landgrafów Hesji oraz jako ważniejszy kościół Zakonu Niemieckiego,
mającego pieczę nad grobem Świętej. Dziś jest to kościół parafii
ewangelickiej i służy jako miejsce modlitwy oraz zabytek sztuki, zwiedzany co roku przez dziesięć tysięcy osób. W Kościele
katolickim św. Elżbieta wspominana jest w liturgii 17 listopada, w dniu
śmierci, w Kościele reformowanym - 19 listopada, w dniu pogrzebu, i w tym
właśnie dniu w ewangelickim kościele Elżbiety w Marburgu odbywają się
nabożeństwa ekumeniczne - Święta nazwała siebie kiedyś siostrą wszystkich.
Zadziwia, ile ludzi jeszcze dziś poruszonych jest życiem św. Elżbiety.
"Poza Matką Bożą nie znajdzie się na ziemi żadna kobieta, która
odbierałaby tak wielką i powszechną cześć, jak św. Elżbieta." - pisze Alban Stolz.
"Wielu czci jeszcze dziś tę młodą niewiastę, która dobrowolnie z drogi
wysokiej sławy poszła w głąb gorzkiego ubóstwa. Nikt nie zdołał zniweczyć
siły takiej Miłości." - napisze Ursula Koch w swej bardzo poczytnej powieści
biograficznej o św. Elżbiecie. Z okazji 800-ej rocznicy urodzin Świętej, w
Niemczech ogłoszono Rok Elżbiety z bogatym programem, w który włącza się
zarówno Kościół katolicki jak i reformowany oraz całe społeczeństwo.
Relikwiarz św. Elżbiety,
w zakrystii kościoła w Marburgu
Grób św. Elżbiety w kościele jej imienia
w Marburgu (obecnie pusty)
A jaki był
dalszy los dzieci świętej księżnej Turyngii? Syn Herman w roku 1234 kończy 12
lat i zostaje prawnie landgrafem Turyngii, obejmuje panowanie po swoim ojcu,
Ludwiku. W 1239 roku żeni się z Heleną von Braunschweig-Lüneburg,
a w roku 1241 umiera w wieku zaledwie 19 lat. Zarząd Turyngią obejmuje
ponownie brat Ludwika - Henryk Raspe, który mimo
trzykrotnego ożenku nie ma potomstwa i na nim kończy się ród w linii męskiej.
Turyngia przechodzi w ręce siostrzeńca braci turyńskich, panującego w Miśni.
Natomiast Hesję z Marburgiem wywalczy dla swego syna córka św. Elżbiety,
Zofia, małżonka księcia von Brabant. Tym sposobem
wnuk św. Elżbiety, Henryk, zostanie pierwszym landgrafem Hesji. Najmłodsza
córka, Gertruda, wychowana w klasztorze Premonstratensek
w Altenbergu, już w wieku 21 lat zostaje opatką, a umiera w 1297 roku w wieku 70 lat w opinii
świętości. W 1348 roku papież Klemens VI ogłasza ją błogosławioną.
|
|
Strona główna
Czasy świętej Elżbiety
Turyngia - Wartburg
Hesja - Marburg
Kanonizacja
Franciszkańska Święta
Chronologia życia św. Elżbiety
Edyta Stein: Kształtowanie życia
w duchu św. Elżbiety
Radosna w łasce Bożej wg
kard.
Joachima Meisnera
Uwierzyliśmy miłości –
List
generałów
franciszkańskich
Bibliografia
Pieśń
Ilustracje
|