DZIEJE ŁOWICKICH BERNARDYNEK – spis treści

 

 

Pierwsza połowa XX wieku

„Niebawem cały Łowicz obiegła wieść o powrocie sióstr. ... Dom Boży napełniał się gorliwymi duszami, które całe dnie spędzały na sprzątaniu, szorowaniu, usuwaniu niepotrzebnych rupieci i naprawianiu uszkodzeń. Najpierw siostry uporządkowały kościół, zakrystię i chór zakonny, a następnie każdą uwolnioną po lokatorach celę.” – czytamy w kronice. Od początku 1919 roku matka Gertruda „niepomna na własne ubóstwo, otworzyła bezpłatną ochronkę i szkółkę jedno-oddziałową dla najmłodszych i najbiedniejszych dzieci, którym prócz elementarza, katechizmu i strawy dawano – serce.”

 

W latach dwudziestych XX wieku klasztor nie miał jeszcze przewodów wodociągowych, kanalizacji ani elektryczności. Wodę przynosiło się ze studni, jako źródło światła służyły lampy naftowe lub świece. O tym, jak surowe były warunki i jak wyczerpująca praca w tych pierwszych latach niech świadczy fakt, że na siedem sióstr obleczonych w habit w latach 1919-1920, aż cztery zabrała gruźlica – po roku, kilku lub kilkunastu latach życia zakonnego. Nikt ich nie przymuszał, same rwały się z entuzjazmem, by mury napowrót napełnić życiem poświęconym Bogu. Toteż po pierwszej wizytacji klasztoru w sierpniu 1919 roku, arcybiskup warszawski kard. Aleksander Kakowski przyśle m. Gertrudzie list gratulacyjny:

 

„J.M.C. Ks. Prałat Łyszkowski zdał mi sprawę z wizytacji... Relacja ta daje chlubne świadectwo zarówno gorliwości Twej, Wielebna Matko, jak i roztropności w rządach, jakie sprawujesz z niemałym pożytkiem Zgromadzenia. Ksiądz Wizytator podnosi ducha miłości wzajemnej i unicestwienia, jaki panuje wśród sióstr i pochwala budujący spokój, w jakim upływa Wasze życie. Z zadowoleniem i uznaniem dowiedziałem się też, że żarliwość Wasza pobudziła Was do odprawiania jutrzni o północy pomimo szczupłej Waszej liczby, braku światła i niedostatecznego odżywiania. Pochwalając ten zapał w służbie Bożej mam nadzieję, że Bóg doda sił Waszej pobożności. ...”

 

M Gertruda1

 

Matka Gertruda Ciołkiewicz (1863-1943)

 

Na pismo z urzędowymi pytaniami z Wydziału Powiatowego w maju 1922 roku m. Gertruda odpowiada: „Istnieje przy klasztorze dla biednych dziewczynek szkoła elementarna utrzymywana z funduszów klasztornych, lecz ta, wskutek nieprzychylności Rady Szkolnej, będzie czynną tylko do wakacji. Istniejąca natomiast dla starszych dziewcząt szkoła szycia, haftu, robót ręcznych z nauką czytania i pisania, pozostanie nadal czynną i nadal utrzymywaną wyłącznie przez klasztor. Fundusze na utrzymanie klasztoru czerpiemy z pracy rąk: mamy szwalnię, hafciarnię oraz wykonujemy inne prace ręczne. Nadto uprawiany jest 6-morgowy dział ziemi w części pod ogrodem, co stanowi jedyny majątek klasztoru....”

 

Po dwóch kadencjach tj. sześciu latach przełożeństwa m. Gertrudy, ks. prałat Łyszkowski ponownie wizytuje klasztor w 1924 roku i mianuje przełożoną s. Alojzę Cech, przybyłą w 1919 roku do pomocy z Zakliczyna. Kapituła wyborcza nie mogła się jeszcze odbywać, ponieważ na 14 młodych sióstr dopiero jedna złożyła śluby wieczyste uprawniające do głosowania.

 

Dzieci szkolne1

 

Dzieci 3-oddziałowej szkoły podstawowej

funkcjonującej przy klasztorze  w latach 1924-1932

z kierowniczką s. Rytą Rembowską

 

Od początku roku szkolnego 1924 została uruchomiona 3­ -oddziałowa szkoła podstawowa na miejsce zlikwidowanej 1-oddziałowej szkółki elementarnej. Szkoła była płatna, miała bardzo dobrą opinię, dziewczęta po jej ukończeniu z łatwością zdawały do pierwszej klasy gimnazjalnej. Zajęcia szkolne odbywały się w drewnianym domu w ogrodzie. Natomiast na parterze klasztoru powstała bursa dla dziewcząt z okolic Łowicza uczęszczających do gimnazjum. Kierowniczką i nauczycielką szkoły była s. Ryta Rembowska, drugą nauczycielką, a równocześnie kierowniczką bursy była s. Koleta Laskowska.

 

W tymże roku 1924 ulicę Glinki przemianowano na Aleje Henryka Sienkiewicza. Jeszcze w XIX wieku ulicę tę poszerzono ze względu na targowisko koni, w roku 1914 obsadzono ją drzewkami, a w 1924 przekształcono w rezerwat zieleni. Dawne popularne określenie wśród łowiczan „Klasztor Panien na Glinkach” w XX wieku stopniowo przejdzie w nazwę „Siostry z Alejek”.

 

 

S. Alojza Cech nawiązała kontakt z salezjanami z Ameryki Południowej, z entuzjazmem myślała o wyjeździe na misje do Brazylii i jako przełożona tylko połowicznie zajmowała się sprawami klasztoru. Jej wyjazd do Brazylii razem z s. Różą Hutnik nastąpił w roku 1929. (Dwa lata później dojechała do nich również s. Jadwiga Kobiela z krakowską bernardynką s. Teresą Wójcik.)

 

M. Gertruda była już zbyt wyczerpana, by kierować klasztorem, urząd przełożonej w Łowiczu objęła bernardynka klasztoru krakowskiego – m. Apolinara Kuzawów. Zapisano o niej w kronice „ ...to prawdziwa niewiasta mężna, mądra, o umyśle bystrym i szerokim, szlachetnym sercu, silnej woli. To przede wszystkim dusza o głębokim życiu wewnętrznym. Cały jej sposób życia tchnął dobrocią i godnością, wskazywał na dużą kulturę wewnętrzną, budził zaufanie. Dbała wielce o dobro sióstr, ich wykształcenie i przygotowanie do życia zakonnego. Troszczyła się także o potrzeby domu, ciągle coś zmieniając i wprowadzając nowoczesne ulepszenia, ...” Jeszcze tego samego roku zaprowadzono światło elektryczne w klasztorze i rozpoczęto instalacje hydrauliczne.

 

M Apolinara1

 

Matka Apolinara Kuzawów (1875-1953)

 

 

Wielki ołtarz1

 

Wnętrze kościoła w pierwszej połowie XX wieku;

figury św. Klary (z lewej) i św. Elżbiety ze św. Janem Chrzcicielem (z prawej)

 znajdują się obecnie w klauzurze;

widoczne wejście do podziemi zostało na stałe zamurowane.

 

Następnego 1930 roku rozebrano w kościele drewniany sufit założony z początkiem XIX wieku i przywrócono pierwotne sklepienie nawy, stosując lżejszy materiał – żelbeton, gdyż sklepienia z cegieł ściany kościoła nie były już w stanie utrzymać. Prezbiterium powiększono, przesuwając balustradę w stronę kościoła tak, że wejście do zakrystii i na ambonę znalazły się w prezbiterium. Powiększono również chór zakonny, poszerzając o metr filary podtrzymujące chór. Od strony ogrodu kapelana wzniesiono murowaną przybudówkę, mającą łączność z zakrystią. W kolejnym 1931 roku na terenie ogrodu wybudowano trzy budynki nowego podwórza gospodarczego. Pierwszy budynek obejmował składzik, dwa kurniki, zagrodzenia dla trzody chlewnej, parnik i mieszkanie dla pracownika. Budynek drugi od strony inspektów mieścił wozownię, oborę dla krów, stajnię dla koni i mieszkanie dla pracowników. Trzeci budynek to obszerna stodoła z młockarnią i narzędziami rolniczymi.

 

„W 1932 roku okólnikiem Ministerstwa Oświaty zostały zniesione pierwsza i druga klasa gimnazjalna. Do 1-ej klasy gimnazjalnej nowego typu dzieci zdawały z szóstego oddziału szkoły powszechnej. Ze względu na prośby rodziców postanowiono otworzyć sześcioklasową powszechną szkołę prywatną na państwowych prawach. Kuratorium jak najchętniej udzieliło pozwolenia.” (Kronika) Z posagów dwóch tercjarek mieszkających przy klasztorze oraz pensji 700 zł miesięcznie, jaką klasztor otrzymywał w latach trzydziestych tytułem odszkodowania za odebrane w XIX wieku dobra ziemskie, wzniesiono piętrowy budynek szkolny przy klasztorze. „Parter mieścił dwie klasy szkolne, kancelarię dla interesantów, mieszkanie dla woźnej. Na piętrze znajdowały się także dwie klasy, duża sala gimnastyczna i pokoik nauczycielski. Dalsze dwie klasy, po ulepszeniu i przerobieniu pozostały w dawniejszym domku drewnianym.” (Kronika) Kierownikami szkoły byli najpierw kolejni kapelani bernardynek a zarazem prefekci Seminarium Nauczycielskiego: ks. Stanisław Kuplicki, ks. Józef Kopczewski. W roku 1938 kierowniczką została s. Teresa Podrażka, wychowanka klasztoru, która już miała ukończone Seminarium Nauczycielskie i odbyty nowicjat. Szkoła została wyróżniona przez Inspektorat Szkolny.

 

 

1 września 1939 roku wybucha druga wojna światowa. Najcięższe bitwy – „nad Bzurą” – w wojnie obronnej Polski w pierwszej połowie września toczą się na obszarach województwa łódzkiego i częściowo warszawskiego. Dla Łowicza dniem przynoszącym największe straty był 6 września. Fale samolotów niemal bez przerwy zrzucały swoje ładunki na miasto. Łowicz płonął od rana. Zbombardowany został a następnie obrzucony bombami fosforowymi szpital św. Tadeusza, który całkowicie spłonął. Rannych znoszono do klasztoru bernardynek, również szpital powiatowy tu się zakwaterował. W celi przy furcie klasztornej zorganizowano salę operacyjną, w sąsiedniej celi mieszkał lekarz (dr Stanisławski, późniejszy lekarz szpitala w Głownie), dalej była kancelaria szpitala oraz przychodnia, a chorych umieszczano w salach budynku szkolnego bernardynek. Klasztor również miał dużo zniszczeń – wyrwany dach i szyby w oknach, poszarpane ściany, w kościele – poszarpany sufit, wyrwane dwa okna i pęknięty łuk tęczy.

 

Siostry rozpoczęły starania w urzędach o łóżka dla chorych, bieliznę, pościel, żywność. Opatrzność sprawiła, że wikaria klasztoru, m. Weronika Kempa, rodem Kaszubka spod Wejherowa, znała bardzo dobrze język niemiecki. Na niej spocznie cały ciężar załatwiania spraw urzędowych. Siostry nie tylko zaopatrują rannych w klasztorze, ale idą z pomocą do uwięzionych na Piłsudskiego (Podrzecznej), do polskich żołnierzy zamkniętych w koszarach na Stanisławskiego i do koszar dla 800 polskich oficerów na Blichu, czekających na wywiezienie do Niemiec. Idą z pomocą duchową i materialną. Zanoszą obiady, lekarstwa, ciepłe ubrania i bieliznę, załatwiają różne prośby uwięzionych, codziennie asystują kapłanowi przychodzącemu z Komunią św., w niedziele przynoszą paramenty do sprawowania Mszy św. Posługę kapłańską przygodnie pełni przez wrzesień u bernardynek ks. Wojciech Gajdus z Torunia, późniejszy więzień obozów koncentracyjnych w Stutthofie i Oranienburgu, autor książki „NR 20998 opowiada” (wyd. Znak 1962). Wkrótce ze szpitala klasztornego żołnierze również zostają zabrani na wywiezienie do Niemiec. W szpitalu powiatowym przy klasztorze pracują też siostry szarytki. Po roku szpital przechodzi do szkoły przy ulicy Kaliskiej, a klasztorny budynek szkolny do roku 1943 bernardynki udostępniają na zajęcia Szkole Handlowej, której dyrektorem jest Aleksander Wysocki.

 

W pamiętniku wojennym m. Weroniki Kempy czytamy: „Szpital pozostał u nas w klasztorze do września roku 1940. Tymczasem zaczęli Niemcy na ulicy Zduńskiej urządzać getto dla Żydów i wszystkich Polaków z tej ulicy usuwać. Musieli się też Bracia III Zakonu ze swojego domu usunąć. Niemcy umieścili ich w naszej szkole, a siostry służebniczki z ulicy Mostowej u nas w klasztorze. Teraz rozpoczęło się wywożenie Żydów do Warszawy do getta ... Cierpieli tam bardzo, szczególnie głodowali: przychodzili nawet pieszo do nas z Warszawy po pomoc i wsparcie, któreśmy im chętnie co było w naszej mocy świadczyły, bo to przecież nasi bliźni. W tym samym czasie wysiedlali również Polaków z poznańskiego i z Pomorza tak zwanego Warthegau. Była to okropna krzywda i straszne tułactwo tych naszych rodaków.”

 

Do m. Weroniki, dla jej znajomości języka niemieckiego, przychodzili różni ludzie błagając o ratunek – jednym Niemcy chcieli zabrać mieszkanie, drugim aresztowano kogoś bliskiego, jeszcze inny prosił o przepustkę do rodziny ... Matka prosząc w urzędach za drugimi narażała się na wiele upokorzeń, uratowała jednak bardzo wiele ludzi. „... już w roku 1941 zaczęły się łapanki, które odbywały się przeważnie w nocy i przymusowe wywożenie Polaków do Niemiec, przeważnie młodzieży. Toteż młodzież była bardzo zagrożona i musiała się ukrywać. U nas w klasztorze ukrywałyśmy bardzo dużo młodzieży z narażeniem własnego życia. Otrzymałyśmy nawet list anonimowy z zagrożeniem, że dadzą władzom niemieckim znać o tym, ... Myśmy jednak na to nie zważały i dalej młodzież się u nas ukrywała i zresztą czy mogło być inaczej, przecież to nasze dzieci, nasza przyszłość.” (m. W. K. Pamiętnik wojenny)

 

Ks. Józef Kopczewski, kapelan bernardynek i rektor ich kościoła, zorganizował razem z m. Weroniką wydawanie posiłków dla poszkodowanych przez wojnę. Sam zbierał ofiary, głosił kazania po kościołach parafialnych, oddając uzyskane pieniądze na kupno kaszy, fasoli i innych produktów dla biednych, siostry natomiast jeździły po okolicznych wsiach i dworach, kwestując za kartoflami i zbożem. Dużą pomoc w zaopatrzeniu w żywność świadczył dla klasztoru ze swoich dóbr, podobnie jak i przed wojną, książę Janusz Radziwiłł z Nieborowa. M. Weronika wystarała się w koszarach o dwie kuchnie polowe, umieściły je siostry w szopie z desek. Liczba korzystających z kuchni dochodziła do sześciuset osób dziennie.

 

Jeszcze w drugiej połowie listopada 1939 roku powstało w Łowiczu z inicjatywy dyrektora gimnazjum Jana Zbudniewka tajne nauczanie. W pierwszej grupie nauczycieli zaangażowanych w tę działalność znalazł się również ks. Kopczewski. W marcu 1941 roku zostaje on aresztowany przez Gestapo, przesłuchiwany, katowany, następnie przewieziony do Warszawy na Pawiak, z kolei do Oświęcimia i wreszcie do Dachau. Stamtąd siostry otrzymują wiadomość, że cierpi głód. Po staraniach otrzymują od Gubernatora w Krakowie pozwolenie na wysyłanie paczek. Wkrótce naczelnik w Łowiczu informuje, że jest już ogólne pozwolenie na wysyłanie paczek do 15 kg do wszystkich więźniów. Łowickie bernardynki rozwijają teraz nową akcję – pakują intensywnie paczki dla więźniów, które za każdym razem trzeba zawozić na pocztę wozem konnym z powodu ogromnej ich ilości.

 

„Na miejsce ks. Kopczewskiego Kuria Biskupia zamianowała naszym kapelanem ks. Tadeusza Maliszewskiego z diecezji Płockiej, który przeszedłszy ‘zieloną granicę’ nie miał gdzie się podziać. Ks. Maliszewski także współpracował z siostrami, prowadząc dalej dzieło ks. Kopczewskiego – dożywianie najbiedniejszych. Po roku czasu został odwołany do pracy kapłańskiej poza Warszawę, a do nas przyjechał ks. Leon Wierzbicki spod Kalisza, który również był uchodźcem z terenów zabranych przez Niemców. W tymże czasie wielu innych kapłanów znajdowało u nas schronienie, gdyż los przerzucał ich na drugą stronę granicy, gdzie w centralnej Polsce mogli jeszcze jako tako pracować na różnych placówkach.” (Kronika Bernardynek)

 

Rok 1944. „W sierpniu przychodzą wiadomości z Warszawy, że wojska radzieckie są na Pradze, a w Warszawie jest powstanie. Wiadomości z Warszawy nadchodzą coraz smutniejsze. W sam dzień odpustu św. Klary dają nam znać, że cały długi pociąg stoi na dworcu z warszawską ludnością i nie wiadomo jak długo będzie w Łowiczu stał, bo może pojedzie w głąb Niemiec, kto więc może, niech śpieszy z pomocą naszym biednym rodakom. Było to w samą porę obiadową ... Prosiłam m. Rytę, s. Kazimierę i s. Teresę, żeby przygotowały kotły z zupą, mlekiem i herbatą, a sama pobiegłam na dworzec. ... Pytam się żandarmów, którzy nic nie wiedzą, ale radzą mi pójść do naczelnika, biegnę więc, żeby tylko jak najprędzej załatwić; naczelnik mi mówi, że zostaną tutaj. Chwała Bogu! Ucieszyłam się bardzo i biegnę z tą radosną wiadomością do biedaków. Boże, jak oni się ogromnie ucieszyli. Odwracam się, a tu stoi za mną starosta, zwracam się do niego również z prośbą, żeby ci ludzie już dalej nie pojechali, a on na to: ‘Nie pojadą już dalej, ale zostaną wszyscy w Małszycach umieszczeni, do klasztoru nie wolno siostrze nikogo przyjmować ...’ Pootwierali wagony i wszyscy wyszli na dworzec, byli to przeważnie starzy ludzie i dzieci. Tylko teraz wszyscy wprost rzucili się do nas z prośbą, żeby ich zabrać do klasztoru. ... Otworzyłyśmy wszystkie bramy i weszli na nasze podwórze i do szkoły. Nasze kochane Matki i Siostry nagotowały zupy, herbaty, mleko itd. Wszystkich się nakarmiło, także wody się przygotowało, żeby się umyli i trochę odpoczęli. Wszyscy by chętnie u nas zostali, jednak nie można było ich pomieścić; i tak spali w szkole na salach, na schodach, na strychu i gdzie się dało. ... Ja tymczasem chodziłam po urzędach, żeby najprzód było ich na czym położyć, a później w czym dać jeść i co dać jeść. ... Prawie do tysiąca osób było codziennie na obiedzie; na śniadaniu i kolacji było mniej. P. komendant dał nam łóżka piętrowe, sienniki, wiadra, dzbanki, koce i inne rzeczy. Kupiłyśmy desek i kazałyśmy zrobić łóżek ... Ale na tym nie koniec. Zaczęło do nas z Warszawy przyjeżdżać dużo zakonnic prawie ze wszystkich zgromadzeń. Pierwsze na wozie przywiózł ks. Staniowski SS. Sakramentki – 12 sióstr, a 34 zginęły pod gruzami; Boże, jak one biedne wyglądały wymęczone i wystraszone. Zatrzymały się u nas przez dwa tygodnie, dwie siostry Sakramentki były u nas prawie przez cały czas okupacji. Zaczęłam robić starania o samochód i pozwolenie, żeby sprowadzić SS. Karmelitanki Bose i SS. Wizytki z Warszawy. Po dużych zabiegach i trudnościach udało się wszystkie sprowadzić. ... Między tymi ludźmi z Warszawy było też dużo dzieci, które się poniewierały po mieście i do nas przychodziły na posiłek, bo u nas nie było miejsca na pomieszczenie wszystkich, gdyż osoby starsze zajęły pierwsze miejsca. S. Kazimiera na widok tych opuszczonych dzieci i naszej młodzieży nie dała mi spokoju, żeby wystarać się u władz starsze osoby umieścić w Małszycach a u nas wszystkie dzieci pozbierać i nimi się zaopiekować. Nie była to tak łatwa sprawa, bo miałam już wezwanie przez wicestarostę do magistratu w sprawie tych ludzi, których przyjęłam do klasztoru wbrew zakazowi, a o tym, żeby dzieci u nas umieścić nie chciał p. Wentzky wicestarosta razem i burmistrz nawet słuchać. ... napisałyśmy list z prośbą do samego starosty, ... który naszą prośbę przychylnie załatwił. ... Można sobie wyobrazić radość s. Kazimiery no i naszą też. Teraz zaczęła się dopiero praca. Tej dzieciarni było koło 150 w wieku od 6 do 16 lat i wszystkie prawie nagie, brudne, pełne owadu i świerzb. Na salach parę łóżek piętrowych z desek, sienniki papierowe i kilka starych koców. Co do żywności było trochę łatwiej, bo p. Kasten przydzielał bułki, mleko, mięso, chleb i inne produkty żywnościowe ... Najprzód trzeba było pomyśleć, żeby te dzieci wszystkie umyć, oczyścić z owadu i ze świerzbu wyleczyć. Nie potrafię tego wyrazić ani opisać, ile tu s. Kazimiera z s. Teresą ze siebie dały tym dzieciom. Patrzyłam z zachwytem i zdumieniem na ich poświęcenie i oddanie siebie całe tym dzieciom, tej młodzieży. ...” (m. W. K. Pamiętnik wojenny)

 

 

Po zakończeniu wojny, w lipcu 1945 roku władze powiatowe wydały zarządzenie o likwidacji Domu Dziecka przy klasztorze. Dziewczęta urządziły jednak taki protest, że zabrano tylko najmłodsze w wieku przedszkolnym do Głowna, a uczące się pozostawiono. W 1946 roku Dom Dziecka przekształcił się w „Bursę św. Teresy od Dzieciątka Jezus”, ponieważ oprócz stałych dzieci, były przyjmowane dziewczęta na okres nauki. Na prośbę mieszkańców miasta w jednej sali budynku siostry otworzyły przedszkole, jednak w 1949 roku zostało ono zlikwidowane przez władze oświatowe. Internat dla dziewcząt prowadzony przez siostry funkcjonował do roku 1962, kiedy to władze świeckie całkowicie odsunęły bernardynki od pracy wychowawczej, a budynek internacki przekazały w dzierżawę najpierw Liceum Pielęgniarskiemu a potem Szkole Specjalnej.

 

Wychowanki łowickich bernardynek, pełne wdzięczności, do dziś utrzymują kontakty z klasztorem. Szczególnie serdeczne i mocne więzi łączyły je z matką Kazimierą, która odeszła do Pana w 2005 roku w wieku 92 lat. Gdy siostry świętowały jubileusz 350-lecia fundacji kościoła i klasztoru w Łowiczu (był to rok 2000-ny), przybyłe na uroczystości dawne wychowanki dzieliły się z gośćmi swymi wspomnieniami. Oto fragmenty:

 

„W chwili wybuchu wojny w 1939 roku zostałyśmy bez opieki trzy siostry: 6-letnia Masia, ja – 12 letnia i Iza 17-letnia. Nasz ojciec, oficer 10 P.P. w Łowiczu, bardzo krótko pisał do nas z obozu jeńców w Rosji, do marca 1940 roku. Czekałyśmy na jego powrót do końca wojny i potem, bardzo długo, daremnie. Mama zmarła przed wojną. Bardzo serdeczną opieką otoczyły nas na szczęście tylko Siostry Bernardynki. W ciężkich latach okupacji nie byłyśmy nigdy głodne, choć bardzo skromne były wtedy okupacyjne, chude posiłki. A inne potrzeby – buty, odzież? Trzeba było, żeby matka Weronika osobiście musiała odwiedzić sklep ‘dla Niemców’ (znała język niemiecki!) – i były jakieś buciki (ale z trudem) albo coś na sukienki....... Zawsze wiedziałam, że w klasztorze moja siostrzyczka Masia jest pod dobrą opieką – bardzo często matki Ryty – a ja – uczęszczałam na zajęcia do dobrze ukrywanego łowickiego gimnazjum. Z wielką troską zaopiekowały się siostry Masią, kiedy zachorowała na odrę. Wszystkie siostry były dla nas jak matki, ale nie tylko: dwie siostry, które przed wojną były nauczycielkami, przygotowały Masię z programów pierwszych klas, a także do I Komunii św. Pamiętam każdą z sióstr – wszystkie zapracowane, a każda uśmiechnięta! Taką pamiętam bardzo dobrze siostrę, a obecnie matkę Kazimierę, która codziennie przez kilka godzin (od rana do południa) pilnowała w niewygodnym małym baraku na podwórku klasztoru – wielkiego kotła dymiącej kuchni polowej – z gorącą zupą dla bardzo biednych ludzi. Czekali cierpliwie codziennie ze swoimi blaszankami .......” (ze wspomnień Zofii Drozd-Szostek)

 

„....... po wywiezieniu nas przez Niemców z Warszawy i wyrzuceniu z wagonów na peron – dzięki Opatrzności Boskiej – spotkałyśmy na stacji w Łowiczu, pod koniec października 1944 roku naszego byłego Prefekta szkolnego ks. Stanisława Mikę, który od jakiegoś czasu był proboszczem w Kiernozi. Znalazłyśmy dzięki niemu najcudowniejsze wtedy miejsce na ziemi – ‘Schronisko dla Dzieci’ – sierot z Powstania Warszawskiego i rodzin niepełnych, rozłączonych, pogubionych w zawierusze wojennej, które zorganizowały i prowadziły – pełne miłosierdzia i najwyższego poświęcenia – Siostry Bernardynki z klasztoru w Łowiczu. A na ich czele: młoda, piękna, utalentowana, mądra, wyrozumiała, kochająca dzieci, rozumiejąca młodzież, niezwykła – siostra Kazimiera Kretówna (późniejsza matka przełożona) i siostra Teresa – oddana sprawie bez reszty; obydwie były zawsze przy nas, a nie łatwe to były dni i noce......

Klasztor dzielił się wszystkim, co miał, resztę dla nas zdobywał z urzędów i od społeczeństwa łowickiego. Matka Weronika Kempa, wikaria klasztoru, wzięła na siebie cały ciężar załatwiania tych spraw w urzędach. Dzięki niej i właściwie wszystkim najdroższym siostrom nasze warunki bytowania zmieniały się ciągle na lepsze; nasze ubrania, pościel, żywność. Z dnia na dzień budziłyśmy się do normalnego życia, atmosfera tamtych dni, pełna dobroci wlewała się do duszy jak coś ‘słodkiego’. To było ‘ocalenie’, którego doznałyśmy dzięki nadludzkiemu wysiłkowi tych zdawałoby się Istot, które powinny ‘tylko’ śpiewać i modlić się.....

W internacie Sióstr Bernardynek byłam 7 lat. Przez te wszystkie lata byłam świadkiem rzeczy pięknych – poświęcenia swojego życia Bogu, ale i w razie potrzeby ludziom, z narażeniem swojego zdrowia i życia, cicho i bez rozgłosu. Przez ostatnie miesiące okupacji i wiele lat po wyzwoleniu z okien internatu widziałam ogromne kolejki biednych, wynędzniałych ludzi, stojących rano po chleb, marmoladę, kawę, w południe po obiad, posiłki wydawane przez klasztor, przygotowane z produktów własnych i przeprowadzania kwesty po okolicznych wsiach (wspaniała siostra Magdalena wyjeżdżała w habicie, spod którego wystawały gumiaki. Wyjeżdżała naturalnie wozem drabiniastym konnym i sama powoziła!) Wszyscy potrzebujący zawsze znaleźli wsparcie w klasztorze Sióstr Bernardynek.

Czasami, kiedy przyjeżdżam do Łowicza, jestem przy furcie klasztornej, widzę ludzi wybierających różne słoiczki, zawiniątka z ‘zaczarowanej kręcącej się szafeczki’ – myślę wtedy sobie ‘no tak, nic się nie zmieniło od lat mojej młodości – siostrzyczki zawsze razem z biednymi’” (ze wspomnień Haliny Umińskiej-Cedro)

 

 

W latach pięćdziesiątych bernardynki łowickie zaczęły czynić starania, by opiekę duchową nad nimi mogli mieć, jak w dawnych wiekach, znów bernardyni. Kontakty z Prowincją zaczęły się od konferencji wygłaszanych siostrom przez warszawskich bernardynów. W roku 1957 po raz pierwszy od prawie stu lat kapelanem sióstr został kapłan z Prowincji Bernardynów. Był nim o. Jukundyn Łaba, który zaprowadził codzienne nabożeństwa eucharystyczne wieczorem. Od tego czasu funkcję kapelanów nieprzerwanie pełnią bernardyni.

 

Nawiązały siostry również kontakty z innymi klasztorami bernardynek. Życzeniem papieża Piusa XII, wyrażonym w Konstytucji Sponsa Christi z dnia 21 listopada 1950 roku było, by niezależne klasztory klauzurowe żyjące według tej samej Reguły i Konstytucji, łączyły się w federacje. Po kilku latach kontaktów i opracowaniu Statutu Federacyjnego, mocą dekretu ks. kard. Stefana Wyszyńskiego, została powołana do życia Federacja Klasztorów Bernardynek. Na pierwszej kapitule federacyjnej, która odbyła się 29 grudnia 1959 roku w Częstochowie, prezeską Federacji została wybrana przełożona klasztoru łowickiego m. Kazimiera Kret. Będzie pełnić tę funkcję przez 22 lata.

 

M Kazimiera2

 

Matka Kazimiera Kret (1913-2005)

 

O matce Kazimierze wiele już w tym rozdziale zostało napisane. Dokończmy teraz wspomnień o tej, którą nazwano postacią - „legendą”. Wspomniano już wyżej, że „była zawsze wyczulona na ludzkie potrzeby, ludzką biedę w czasach szczególnie trudnych, w okresie II wojny światowej i tej sprawie oddała cały swój talent, siły i wielkie serce. Trudny czas mija, matka Kazimiera pełni w klasztorze z wielkim oddaniem wiele odpowiedzialnych funkcji. Kolejno: najpierw jako kierowniczka Bursy. Znajduje się wśród młodzieży powojennej, tak bardzo przez nią ceniona i lubiana. Potem wypada matce zająć się młodymi już jako mistrzyni nowicjatu. Nowicjuszki wychowuje, dając przede wszystkim własnym postępowaniem przykład zakonnego życia oddanego całkowicie Bogu, z wszystkimi wymaganiami życia klauzurowego. W 1958 roku zostaje przełożoną klasztoru; pełna gorliwości, troskliwa o wszystkie siostry, wciąż zabiegająca o to, co i w jaki sposób można ulepszyć, żeby w pracy siostrom było lżej, by więcej czasu było na modlitwę, o którą bardzo dbała. Jej autentyczne skupienie i rozmodlenie udziela się siostrom. Zależy jej bardzo na tym, żeby Bóg był zawsze i we wszystkim na pierwszym miejscu. Kocha liturgię i śpiew gregoriański, zachwyca wszystkich pięknym głosem. Cieszy się, widząc, że siostry żyją życiem Kościoła, że jego sprawy są dla nich ważne, ‘noszone w sercach’. Będąc przełożoną klasztoru łowickiego, pełni również funkcję prezeski nowopowstałej Federacji Sióstr Bernardynek w Polsce; kieruje sprawami federacji roztropnie i mądrze, biorąc pod uwagę zarówno dobro ogólne jak i potrzeby poszczególnych sióstr.” (s. Kinga Kośka – fragment wspomnienia o Matce Kazimierze)

 

MCj04326750000[1] MCj04326760000[1] MCj04326740000[1]